|
W latach gdy rejs "Zaruskiego" do Warnemunde czy Sassnitz był ewenementem, w skali kraju, a o "Josephie Conradzie" jeszcze nawet nie myślano, przyszli żeglarze oceaniczni właśnie tu szlifowali kunszt żeglarski. Tu też najczęściej, pierwsi po Drugiej Wojnie Światowej mistrzowie i mistrzynie zrzeszeń sportowych i kraju budowali fundamenty dzisiejszej światowej potęgi żeglarstwa polskiego we wszystkich jego konkurencjach - na wodzie i lodzie. Kiedy wychodząc z Mikołajek miniesz most, skręcisz w prawo i powędrujesz wzdłuż Jeziora Tałty wkrótce zostawisz za sobą Stare Sady i gdzieś około dwunastego kilometra trafisz najpierw na Jorę Matą, a potem na Jorę Wielką. Jorę, Jurę, albo nawet Jórę, bo różnie to różni piszą. Tak czy owak, za ostatnimi zabudowaniami tej, czy tych niewielkich wsi tam, gdzie się kończą kocie łby polno-leśna droga gruntowa, z głęboko wyjeżdżonymi w piaszczystym gruncie koleinami, u stóp niewielkiego wzgórza skręca w prawo. Na tym właśnie wzgórzu, wśród drzew i krzewów stoi wysoki krzyż olchowy. |
|
To było to !
|
|
Nie mam
pewności, czy spoczywający pod tym
krzyżem Romek Polkowski miał świadomość, że miejsce to dzieli szlak Wielkich
Jezior Mazurskich na połowy obejmując rozwartymi ramionami całe pojezierze.
Oczywiście jeżeli z Węgorzowa do Wiartla
lub przeciwnie, popłyniesz jachtem. Bo lądem, to zupełnie inna
historia. No więc jeszcze kilometr, czy dwa za tym zakrętem, ciągle po
prawej, czyli w stronę Jeziora Tałty, znajdziesz ostatnią chatę Jory
Wielkiej, którą przed trzydziestu laty Polkowscy najpierw faktycznie, potem
także formalnie dzierżawili, od rdzennej Mazurki babci Hedwig Kraschewski, a
następnie, po jej śmierci kupili już od skarbu państwa. Dla odróżnienia od
wsi, chatę tą, jej mieszkańcy, rezydenci, właściciele, a nawet co bardziej
zaprzyjaźnieni goście i sąsiedzi nazywają Jurą. |
|
Wśród przeszło tysiąca żeglarzy odwiedzających w ciągu tych
trzydziestu lat Jurę, znalazłem się także i ja. Nawet razy kilka. Fajna
jest Jura i fajni są Jurajczycy Po bliższym zbadaniu okazało się, że i gospodarze
i goście, wg własnego uznania chęci i wyboru notują zdarzenia, wrażenia,
plotki i uwagi w dziennikach Jurajskich, które wzbogacone relacjami Joli,
czyli samej "Pani na Jurze", stanowią, poza autopsją, główne
źródło mojej wiedzy o tym pierwszym w Polsce, najściślej prywatnym i
nieformalnym ośrodku i schronieniu żeglarzy. |
|
Roman trochę poeta, pragmatyk o dużym temperamencie społecznika i zaangażowaniu politycznym, ale też brat łata, kunda i ochlapus urodził się w Bydgoszczy Jednak już studia historyczne ukończył w Warszawie, gdzie także organizował żeglarstwo jako komandor sekcji Uniwersytetu Warszawskiego oraz członek Rady Żeglarskiej Zarządu Głównego Akademickiego Związku Sportowego. |
|
Kraj Wielkich Jezior Mazurskich urzekł i wciągnął zarówno jego jak i jego żonę Jolę. Bezpowrotnie. Już od początku lat 60-tych. Razem, ale i oddzielnie, żeglowali po Wiśle, jeziorach i morzach. Oboje doszli do stopnia sternika morskiego i instruktora. Roman organizował rejsy i kursy, na których szkolił adeptów żeglarstwa. Uczestniczył w regatach, także jako sędzia. Był jednym z twórców Mazurskiej Operacji Żagiel i jednym z pierwszych obrońców tego bogatego i wspaniałego środowiska, ciągle jeszcze naturalnego. Jola, de domo Gieorgica, dziś Polkowska, prof. dr habilitowany neuroendokrynologii PAN, szczyci się nie tylko bardzo godziwym stażem morskim na jachtach francuskich i polskich, na wszystkich chyba morzach okalających kontynent europejski, ale także tytułami mistrzyni Warszawy w klasie Słonka z 1965 r., i wicemistrzyni w klasie finn z 1968 r. W wolnych chwilach... żeglowała, gdzie i na czym się dało! |
|
Roman imał się bardzo różnych prac
zarobkowych. Niestety, głównie w Warszawie. Aż wreszcie trafił! Redakcja
Suwalsko-Mazurskiego Tygodnika "Krajobrazy". To było dokładnie to!
A jeszcze przedtem na wysokim brzegu Tałt odkryta została stara chałupa,
zbudowana około 1930 roku, późniejsza Jura. "I zaczął się nowy western w życiu PoIkowskich... " |
|
Chałupa była wprawdzie zdewastowana, ale murowana, zaś w skład rodziny Polkowskich wchodzili nie tylko Jola i Roman, ale także spora gromadka różnoimiennych przyjaciół jeszcze z czasów sekcji, rady, kursów, rejsów i regat. Formalny akt dzierżawy podpisany został w roku pańskim 1974. |
|
W tym pionierskim okresie Jury, zaraz po
wyniesieniu z salonu kajaka i węgla pojawiły się pierwsze siły społeczne:
Radeberger, Borkowscy Ciupciak, Hazay, Hrabia, Szczepańska, Zbyszek
Kania...Na pierwszym planie pozostawała jednak babcia Kraschewski, którą
Jola w annałach Jury tak wspomina: "Babcia
polubiła nas bardzo i żałowała, kiedy musieliśmy wyjeżdżać. Wychylała
stareńką główkę przez uchylone drzwi. Świeca chwiała się w jej drżących,
zupełnie pokręconych przez reumatyzm rękach. Ledwo chodzi po domu, na
podwórku prawie już nie bywa. Buzię ma wytatuowaną sadzami, dłonie czarne,
pokryte guzami. Żyje chyba dzięki temu, że potrafi spać kamiennym snem całą
noc i większość dnia... " |
|
Pojawiły się nowe postacie: Kotuch,
zwana później Anisią, Rafałowie, Tyszkowie i paru innych entuzjastów
Tymczasem administrowanie nową posiadłością, a także podejmowanie licznych
woluntariuszy domagało się siły kierowniczej, która zakorzeniona była jednak
pracą zarobkową w Warszawie. Tym razem padło na Jolkę, która tak wspomina
tę pierwszą na pojezierzu Wielkanoc: "Zimno
zrobiło się okropnie. Silny wiatr i śnieżyca z deszczem. Od kilku dni byłam
przeziębiona, łykałam biseptol i miałam nie najlepsze samopoczucie. Z Mrągowa
pojechałam od razu do Mikołajek, do naczelnika Grabowskiego, załatwić
pozwolenie na rozbiórkę podłóg i pieca z opuszczonego gospodarstwa.
Grabowski był naszym starym przyjacielem, jeszcze z czasów, gdy w latach 60-tych pracowaliśmy razem na stacji Polskiej Akademii Nauk w
Mikolajkach. Obciągnęliśmy więc z naczelnikiem pól litra krupniku i
przestała mnie boleć głowa. Ale za to się spiłam... |
Od autobusu z Baranowa musiałam już iść na piechotę - osiem kilometrów. Zimny wiatr zacinał śniegiem i przenikał do kości. Pocieszałam się, że miło będzie przyjść do domu gdzie są już ludzie, w piecu napalone, gorąca herbata... Zanim doszłam do sołtysa wytrzeźwiałam i głowa rozbolała mnie znowu. We wsi dowiedziałam się, że babcia leży w łóżku bo choruje na nogi. W domu zastałam Kotucha trzęsącego się z zimna pod stertą kołder. Spity jak bąbelek Borkowski dmuchał w nie rozpalony piec. U babci zimno, smród i krzyki: wstała z łóżka, upadla i nie mogła się podnieść. Waliła więc swoim kosturkiem w podłogę i wrzeszczała, ale nikt jej nie słyszał. Na domiar wszystkiego skończył się gaz i trzeba było zupę gotować na ognisku, a babci zmienić opatrunki... Do sąsiadów babcia nie chce się przenieść, a do szpitala nie chcą jej już brać, chociaż nogi wyglądają na zgangrenowane... " |
|
Jednak autochtoniczne powiązania
sąsiedzko-szpitalne swoje zrobiły bo kiedy po paru tygodniach Jola znów
przybyła z nowymi pomocnikami do pracy w Jurze - babcia była w szpitalu. |
|
Chyba każde środowisko młodych po sformowaniu się w jakąś cieplejszą społeczność, snuje bardziej lub mniej wyraźne marzenia, a nawet plany utrzymania tej wspólnoty także kiedyś, później kiedy miną już gorące lata walk, tryumfów i klęsk. O spotkaniach świadków dawnych przewag i laurów O zaglądaniu w roześmiane oczy naszych przecież niegdyś dziewcząt. Pobyć znowu razem. Powspominać jacy byliśmy Jeszcze raz odnaleźć w toastach siłę i pewność młodości. Chociażby złudną. O miejscu gdzie można się zatrzymać w tym chaotycznym rozbieganiu za umykającą wciąż wiedzą, za masłem do chleba, za utrzymaniem głowy nad powierzchnią topieli. Do schronienia przed rozwrzeszczanym, zdziczałym od chciwości i zawiści tłumem. Przed tandetą pop kultury. Gdzie można się ukryć przed lękami i niepewnościami cywilizacji. Gdzie głos twój i mój coś znaczy. Jura jest jedynym znanym mi takim marzeniem zrealizowanym i udanym. Jego fundatorami są Jola i Roman Polkowscy a trzon stanowią warszawscy żeglarze AZS. |
|
Całe lata trwały remonty domu, a w
szczególności pieców i adaptacja obejścia do potrzeb nowych gospodarzy i
ich licznych gości, przerywane staraniami o utrzymanie coraz słabszej babci
Kraschewski przy życiu. Zabiegi żywieniowe i sanitarne, lokowanie jej w
szpitalu, organizowanie transportów na kuracje i z powrotem. Ekipy remontowo-budowlane
i ogrodnicze o zmiennym składzie, ale zawsze pod wodzą gospodarzy lub rezydentów,
ściągają do Jury na każde święta, a często i na weekendy. Całkowicie społecznie
i ochotniczo. Najczęściej z własnym wiktem do wspólnego kociołka. |
|
Rezydenci i goście |
|
Nie mogę niestety wymienić tych setek naprawdę
wspaniałych i wartych pamięci dawnych dziewcząt i chłopców którymi chlubiły się kluby miasta, okręgi,
związki sportowe, klasy, kraj. Tych, którzy pamiętają smak zwycięstwa, a
dziś odwiedzają Jurę w poszukiwaniu dawnych kolegów, współzawodników,
przyjaciół, może wspomnień o laurach. Czas jednako źle się obchodzi z byłymi
triumfatorami tras regatowych jak stadionów i boisk. Pisząc jednak o Jurze
nie sposób nie pisać o nikim. Bo Jura to przecież głównie ludzie. Pojawią
się więc może ci bardziej zapamiętani, bliżej znani, czy częściej spotykani.
Ale Jurajczycy to także wiele innych wybitnych, chociaż tu nie wymienionych
postaci żeglarstwa. I nie tylko! |
|
W pierwszym okresie po przybyciu do Jury najczęściej trzeba się było zajmować bezowocnymi próbami rewindykacji skradzionego w międzyczasie sprzętu. Przez wszystkie prawie lata, trzy do pięciu razy na rok ginęły narzędzia, materiały elementy przyodziewku i wszelkie inne przedmioty głównie nikłej, albo i żadnej wartości sprzedażnej, ale niezbędne, a w sytuacji jurajskiej co najmniej przydatne. Włamania bywały amatorskie, wyraźnie okolicznościowe, takie "przy okazji", ale także "przemysłowe". Wizyty wzywanej niegdyś milicji, dzisiaj policji. Protokóły oględziny.. Bezowocne próby wciągnięcia do sprawy ubezpieczenia... Przepychanki z wzajemnie się życzliwym szeptem obciążającymi sąsiadami... |
|
|
|
Kilka doniosłych zdarzeń: Jolka kupuje pierwszą (po kajaku)
jednostkę pływającą. Jest to popularna w owych latach P-7 konstrukcji Plucińskiego,
do której przylega oryginalna nazwa "Ciwoko". W tym samym czasie
Radeberger i Hrabia rozpoczynają budowę pięknego pawilonu własnej koncepcji,
słynącej dwoma oczkami w jednym pomieszczeniu świątyni dumania, która z
czasem zyskuje miano "Durobergera". Nazwa przybytku wywodzi się od
nazwisk jego budowniczych: Hrabiego Tadeusza Duralskiego, rzeźbiarza, niegdyś
dobrze się zapowiadającego finisty warszawskiego AZS, a dziś armatora wspaniałej
omegi "Oćma" oraz Wojtka Eichelbergera, nie tak jeszcze dawno
najlepszego psychologa wśród żeglarzy a teraz już nie tylko wśród żeglarzy
uznanego autorytetu w tejże dziedzinie, jej popularyzatora i autora publikacji,
nawet nominowanych do nagrody literackiej "Nike". |
|
Przerwy w zawiadywaniu bardziej i mniej pracowitymi gośćmi
wykorzystywała Jola na prace ogrodnicze: siała, sadziła, flancowała, przesadzała,
kopała, wycinała, podlewała, nawoziła... Drzewka, krzaki, kwiatki, trawki i
jarzynki. Z pomocą i bez. Starczało jej też czasu na indywidualne, a nawet
zbiorowe kąpiele w jeziorze. |
|
Zaczęły przypływać pierwsze zaprzyjaźnione jachty:
"Carina" z Ostrowskimi na pokładzie i "Kabała'' z Wujem
Ostaszewskirn i jego żoną Anną. .Jola tak wspomina Wuja: "Rzeźbiarz, emerytowany dziś profesor
Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Konstruktor jednostek pływających i
latających. Kawaler orderu Virtuti Militari za kampanię wrześniową. ,jest
Wujem wszystkich żeglarzy i jako fala był znany w tym środowisku. |
|
|
W latach
60-tych zaprojektował i zbudował słynny jacht "Kabała", którego
wszystkie wymiary są siódemką lub
wielokrotnością tej liczby "Kabata jest jachtem stalowym i ma wspaniale
panoramiczne okno, co w tamtych latach było rozwiązaniem niezwykle oryginalnym.
Wuj często dołączał do naszych obozów AZS-owslach, jako wolny strzelec.
Dziewczyny marzyły aby znaleźć się na pokładzie "Kabaty" chociaż na
krótki przelot. |
|
Kiedy
przypływaliśmy do portu, Wuj ubierał biały płócienny uniform żeglarski, którego
ozdobą byty baretka ordery VM no i ruszaliśmy na podbój miasta. W latach 70-tych
poszukiwał na Mazurach domu, który byłby schronieniem dla jego dzieci; bo
tak nazywał swoje rzeźby. Bardzo lubił Ryn i zainteresował się tamtejszym
wiatrakiem. Ale z różnych względów musiał z niego zrezygnować. Nie były to
czasy łatwe dla marzycieli. Ostatecznie zbudował sobie galerię w Dolinie
Prądnika, koło Krakowa i tam z tymi swoimi "dziećmi" mieszka. |
|
Przez wiele lat byt wspaniałym letnim rezydentem jurajskim. Łowił rybki - do kuchni przynosił zawsze patroszone i osolone. Reperował stare mazurskie meble, a przede wszystkim był duszą towarzystwa i niezrównanym opowiadaczem kawałów. Wuj zna Mazury, a szczególnie zaś ukochał jezioro Dobskie, gdzie ma swoje magiczne miejsca Pilę i tak zwane Muszelkowe Wybrzeże. |
Teraz - swoim zwyczajem - przeprowadza szybkie rozpoznanie, kto z kim i co mniej śmiałe pary lokuje w najbardziej właściwych pokojach i posłaniach. Przez całe lato tłum... |
|
|
|
|
|
|