Jerzy Karaszkiewicz

 

 

Zmarł 17.12.2004

 

 

 

 

 

KARASIOWANIE

 

 

 

27 lat to szmat czasu . . . .               

 

Po dwudziestu siedmiu latach bycia w jakimś miejscu, można śmiało powiedzieć, że się to miejsce zna. Ba, nawet miejsce może powiedzieć, że zna nas.

 

W Jurze było o nim głośno. Bo Karasia znał tu chyba każdy kąt, zwierzak i człowiek. Wszyscy pamiętamy, jak potrafił naśladować najdziwniejsze szczekanie psa, a najchętniej bezszelestne kłótnie ryb. Jak trzeba było, naśladował nawet Radio Wolna Europa. Najchętniej otwierając na oścież mordoczkę swojej suni - Fify.  Niejeden z tych, co widzieli tę zwariowaną scenę przechodząc koło jego domu, pukał się po głowie.  A na to tylko Karaś czekał. Zgodnie z dewizą, że jak go o coś podejrzewano, to robił wszystko, żeby go podejrzewano jeszcze bardziej.

 

 

 

 

Ryby i psy Karaś lubił najbardziej. Czasem nawet bardziej niż niektórych ludzi. Choć ryby wychodziły z siebie, nie były w stanie zakłócić mu kontemplowania Mazur, a raczej odczuwania świata przez pryzmat Mazur. Bo dla Jurka i Mazury i Jura, to była odskocznia od tych wszystkich złych rzeczy, z którymi świat już dawno przestał sobie radzić.

 

Choć w Jurze ludzie z roku na rok przyplątywali się różni, rosówki w ogrodzie i węgorze w Tałtach wciąż pozostawały sobą.

 

I tak jest do dziś, bo jak się siedzi na tarasie w domu Eli i Jurka, to nie ma siły – wszystkie strachy i złości tego świata gdzieś znikają.

 

Każdy, kto po odejściu Jurka usiadł na werandzie domu numer 5, poczuł Jurka pod skóra. Bo on wciąż przy nas siedzi, żartuje, rozśmiesza. Albo sobie śpi w zaciszu sypialni, albo kartkuje szare strony Wyborczej, od czasu do czasu ironicznie się uśmiechając. A po chwili wchodzi, włącza o 19.30  Wiadomości, krzywi się, robi herbatę - i wychodząc rzuca zadziornie: po co wy to oglądacie! Przecież i tak wam nic nowego nie powiedzą!

 

Tak jakoś wyszło, że dzisiaj Jurków na werandzie zrobiło się trzech. Zerkają na nas z wiszących na ścianach portretów – jeden patrzy się w oczy i powoduje uśmiech na duszy.

 

Drugi – ci którzy go widzieli, wiedzą, o czym mówię – ten w poniemieckim kasku i wąsami Fürera –– sprawia, że nawet, kiedy nachodzą nas smutne myśli patrząc w wytrzeszczone oczy Jurka pękamy ze śmiechu.

Trzeci to Jurek w sypialni – bo przecież nikt z siedzących na werandzie nie ma wątpliwości, że Jurek właśnie ćwiczy oko.

 

O tym, co Jurek mówił, jak komentował, lub co dziwnego robił wychodząc z sypialni, zawsze krążyły anegdoty. I krążyć będą dalej. Bo Karaś nie tylko mówił przekornie, ale także mądrze i dowcipnie.

 

Tej mądrości, dowcipu, i innego spojrzenia na wariactwa świata uczył wszystkich tych, co chcieli go słuchać, którzy za choćby moment pogadania z nim pomiędzy jedną drzemką, a drugą, oddali by wiele.

 

To prawda - nie ze wszystkimi chciał gadać - ale nie wiedzieć czemu - ci którzy się na to gadanie załapali - noszą je w sercu.

 

 

 

 

 

 

I wielu z nas, z pewnością tego karasiowania

z serca nie wyrzuci !

 

                                                         Magda Gieorgica