Wspomnienie

o Andrzeju Ostrowskim, Jurajczyku

 

 

 

Andrzej Ostrowski, finista, sędzia klasy międzynarodowej, członek YRU (obecnie ISAF)  a prywatnie mąż Marysi, tata naszego ulubionego Jurajczyka- Jaśka a także dziadek dwóch najmłodszych Jurajczyków- Antka i Piotrka

 

Odkąd pamiętam, Andrzej zawsze kochał pływać. Najbardziej na Finnie, ale odkąd został właścicielem sportiny o nazwie „Calvados”, każde wakacje spędzał na rejsie mazurskim. Wydawałoby się ze po całym życiu regacenia się na Finnie  pływanie nie jest już dla niego taką frajdą ale nie, ile razy był w Jurze, zawsze znalazł okazję aby wypłynąć na Tałty „Old ManemHazaja lub moim Finnem – „Jora-Jora”. Był jednym z tych którzy uratowali Finna przed zdjęciem go z klasy olimpijskiej i chwała mu za to, bo dzięki temu Kusznierewicz mógł zdobyć dla Polski parę medali

 

Raz popłynęliśmy we trójkę a właściwie w piątkę, bo oprócz Andrzeja, mnie i Hazaja były nasze dwa jamniki szorstkowłose, Lucki i Kiciunia. Andrzej lubił regacić się z każdą żaglówką i zwykle wygrywał bo  był świetnym żeglarzem, załogę tez miał nie od parady no i Calvados jest niezwykle szybki. Nasz kapitan zawsze się śpieszył, żadne tam wylegiwanie się na biwakach.  Od rana na wodę, obiad w biegu i dopiero o zmroku szukanie biwaku. Raz udało się nam z Hazajem namówić go na obiadowy biwak na Dobach. W trakcie tego postoju nasze jamniki poszły na polowanie i przepadły. Szukaliśmy ich ponad dwie godziny. Andrzej, ku naszemu zaskoczeniu  okazał pełne zrozumienie. Wykorzystał ten czas na „przećwiczenie oka”.

 

Nigdy nie zapomnę, ze to dzięki niemu mój mąż ma na grobie piękny kamień. Kiedyś w beznadziejnie deszczowy dzień zmusił nas abyśmy wsiedli do jego samochodu i poszukali kamienia na grób Romka. No i udało się.

 

Andrzej był porannym ptaszkiem jurajskim. Od 5-tej rano słychać było na schodach strychowych stukanie jego drewniaków . Parzył kawę wypełniając dom aromatem tego napoju, a potem szedł kosić polną drogę dojazdową. Słynne były rowy odwadniające jego pomysłu i wykonania na pełnej dziur drodze do Rynu. W niedzielę, po mszy w Rynie przywoził ciasto drożdżowe z kruszonką, które uświetniało świąteczną „aperytywę” w samo południe.

 

  

 

Żal, że tak wcześnie popłynął do swojego Hilo.

 

Jola Polkowska