1 lipca 2011 piątek Rano ( o 900 ) w czasie kąpieli
zaczyna nieśmiało padać. Później nieźle lunęło. Zapełniłem deszczówką
wszystkie wiadra, zbiornik przy WCie i kanistry przy ogrodzie. Andrzej z Igą
siedzą na okręcie. Wczoraj Andrzej woził do reperacji silnik. Po
południu odwiedzili laryngologa w Mrągowie. Iga ma zapalenie ucha. Dostała leki
ale nie chce się przenieść się do domu. Windguru przepowiedział co do
godziny opad deszczu i przerwę od 14 do 17. Ku naszemu zdumieniu okazało się
prawdą. Na niedzielę zapowiada obfite opady. Panowie elektrycy zdążyli
dzisiaj zainstalować plastikową szafkę na bezpieczniki. Po południu ,
przybiegł do mnie Kiszczak o oznajmił przybycie Joli. Zjadamy zupę ogórkową i
naleśniki. Nadal pada. Jola robi porządki ze słoiczkami z prastarymi
przyprawami. Tyszki na razie nie przyjadą i nie mają czego żałować bo pogoda
pod psem. 3 lipca 2011 sobota Nadal deszcz ale mniej intensywny i
z przerwami. Panowie elektrycy powiesili szafkę z bezpiecznikami i podłączyli
wszystkie przewody . Wzięli forsę i mają jeszcze być we wtorek wprawić
główny wyłącznik. W kuchni już wisi ozdobny żyrandol fundacji Maowców.
Gajewicze odbywają rejs na cumach. Zresztą na taką pogodę nikomu nie
chciałoby się ruszać z przyjaznego portu. Iga leczy zapalenie ucha i lepiej
żeby nie narażała się na przeziębienie. Wieczorem, Jola opowiada historię o
babci Kraszewskiej dawnej właścicielce tego domu. 4 lipca, 2011 poniedziałek Wczoraj lało z przerwami, dziś
krótkie przelotne deszcze. Jest nieco zimniej zwłaszcza nad wodą gdzie wieje
z NE. Przywozimy z Krzyżan deskę Joli i rower. Mańkowscy jak zawsze bardzo
serdeczni. Częstują pierogami z jagodami i herbatą słodzoną miodem z własnej
pasieki. Robimy zakupy w Biedronce. 6 lipca 2011 środa Od rana czekamy na elektryków.
Namawiam Andrzeja żeby poradził Joli zażądanie od nich sprawdzenia
instalacji. Przygotowałem przewody niezbędne do dołączenia agregatu
prądotwórczego do sieci. Okazało się po podłączeniu agregatu, że prąd jest w
gniazdkach, ale nie dociera do świateł górnych. Zaczęli rozkręcać kontakty,
zaglądać do puszek itd. W końcu postanowili przyjechać następnego dnia. Jola
pojechała do Warszawy. Dziś
przyjechali rano i w ciągu 2.5 godziny wszystko naprawili. Trzeba było
wymienić niektóre przewody i zmienić połączenie w wyłącznikach. W tych
wyłącznikach (właściwie przełącznikach) są trzy miejsca do podłączenia
przewodów , na korpusie jest rysunek przełącznika i oznaczenie wejść
przewodów. Monterzy wybrali taki wariant podłączenia, którego nikt nie mógł
się spodziewać. Wyłącznik niczego nie zwierał, ani nie rozwierał. Trudno
przewidzieć którędy pójdzie myśl ludzka… Po południu przyjechały Tyszki.
Deszcz przestał padać a nawet pokazało się słońce. Nowi zagonili mnie i
Andrzeja do gry w bridża. Po 20 00 towarzystwo udało się do portu na odpoczynek
na swoich okrętach. 7 lipca, 2011, czwartek Ciepło. Nie pada. Słońce za
chmurami. Nowi /Tyszki/ wydają nad wodą tzw. aperytywę. Wzrok cieszą dwie
butelki nalewek na orzechach i pigwie oraz mazurek od Bliklego. Andrzej
abstynentuje bo bierze jakiś antybiotyk a po południu jedzie do lekarza z
Igą. Nieśmiało pokazuje się słońce. Około 1500 zaczęło padać. Idze lekarz
przepłukiwał ucho, ale bez sukcesu. Zapisał jakieś olejki do rozmiękczenia
woskowiny w uchu. We wtorek powtórka płukania. Podłączam (a nie podłanczam)
agregat do sieci i oglądamy dziennik na kolorowym telewizorze fundacji
Misiaszków z Jadwisina. W kuchni jasno świeci jarzeniówka fundacji Maowców.
Abażur jest dobrej klasy i nie mogę mu niczego zarzucić. Od wewnątrz jest
biały i dobrze odbija światło. 8 lipca 2011 piątek W porcie umacniamy brzegi, które są
mocno podmyte przez fale. Po ostatnich deszczach (90 mm/m2) mamy wysoki
stan poziomu wody. Korzenie drzew mocno podmyte grożą drzewom zwaleniem się
do wody. Z Tyszkami robimy wypad do Rynu. Robimy zakupy i zjadamy obiad
w Wallenrodzie. Dziś imieniny Eli Karaszkiewicz. Nie zastaję Jej
w domu, Wracam, ale jeszcze zaglądnąłem do Krisa. Była tam na piwku z
sąsiadkami. Przy okazji poznałem nowych, miłych dzierżawców baru u Krisa,-
Jarka i Ewę. W porcie przybyła trzecia łódka. Do Andrzeja przypłynęli
przyjaciele z Opola. Jutro razem wyruszają na morze. 9 lipca 2011, sobota Nie wyruszyli na morze. Ewa robi
pranie i suszenie na strychu. Aperetywa mija na miłych pogaduszkach z nowymi
rozmówcami. Zbyszek jest starym zawodnikiem z klasy FD i kapitanem
jachtowym. Mamy wielu znajomych z żeglarstwa regatowego i
morskiego.. Zbyszek sam zbudował swój jacht. Podobno cacko. Jeszcze nie
wizytowałem jego okrętu. Andrzejowi przebudował i poprawił konstrukcję Igamy.
Kiszę kupne ogórki około 10 lipca 2011, niedziela Woda w jeziorze ciepła. Po raz
pierwszy kąpię się w slipach ze względu na nie obrażanie moralności
gości rezydujących w porcie. Wprawdzie mała zmiana, ale czuje się pewien
dyskomfort. Tyszkowie” udają się na mszę do Rynu a ja już gotowy do wyjazdu
do Użranek na seans Internetu zostaję zastopowany przyjazdem Jacka
Marczewskiego /SP5EAQ/. Pokazuję im Jurę i spędzamy czas na miłych rozmowach
przy stole pod namiotem. Jacek niedawno wrócił z wyprawy krótkofalarskiej na
wyspy Kiribati na Oceanie Spokojnym. Na obiad udają się do Krisa.
Wracają objedzeni i szczęśliwi że nie zamówili zupy bo by tego nie przejedli.
Kolega Jacka zamówił szczupaka, Jacek pierogi ruskie, a Ania pierogi z
jagodami. Do tego gospodarz Jarek postawił nalewkę. Jacek przypłynął
wynajętym okrętem z żoną, córką, psem córki i małżeństwem przyjaciół.
Odwiedził nas najbliższy sąsiad Tomek i przyniósł najnowsze
wiadomości ze sposobu załatwiania formalności dotyczących elektryfikacji.
Może do końca lipca zabłyśnie tutaj światło. Mam nadzieję, że nie spełni się
hasło Tow. Lenina: „elektryfikacja plus władza (Joli) = SOSJOLIZM”. Oby nie
trzeba było uciekać na zachód… Po 2300 słucham tradycyjnego,
niedzielnego koncertu chopinowskiego. Gra Daniel Tichonow koncert
E-moll. Do godziny 2400 nie dotarły do nas zapowiadane burze. Po 2400 słucham
koncertu. Miedzy innymi zachwyca śpiew Krystyny Jamros. W habanerze
z Carmen jest wspaniała. Jestem sam w domu i głośne słuchanie nikogo nie
drażni. Jest FB! 12 lipca 2011, wtorek Wczoraj przybył Paweł. Mieszka w
pokoju Mazurskim na piętrze. Natychmiast otworzył laptopa i poszukiwał
serwera do Internetu. Uzyskał połączenie w onecie. Nawet próbujemy
odebrać pocztę. Strasznie wolno idzie. Do Mikołajek nie ma bezpośredniej
widoczności i sygnał jest bardzo słaby. Nie polepszyło się nawet po
zastosowaniu 13 lipca 2011,środa Nastawiam ogórki na kiszenie.
Wczoraj Hania z Józiem kupili je na targu. Józio wyjeżdża do Warszawy.
Gajewicze z Opolaninami udają się na jez. Górkło. W porcie zostaje
MU-HA z Hanią na pokładzie. Zrobiło się pusto. Paweł pojechał szukać pola z
możliwością odbioru Internetu. Spenetrował Jorę, drogę do Notystu i Ryn. W
Rynie jest niezabezpieczony dostęp, tylko nie można się do niego dostać. Tu
pod dębem Gajewicza jest dobry sygnał z pieczarkarni w Użrankach
odległej ok. 14 lipca 2011, czwartek Skórki i kosteczki zawiozłem do
Użranek dla psa Maryli. U Maryli mam stanowisko do odbioru Internetu.
Wygodne, na zewnątrz pomieszczenia w miejscu ocienionym i przewiewnym.
Odbieram i zapisuję maile, a Maryla podrzuca smakołyki i herbatki.
Starą kosiarką wykaszam wybujałe trawy. Jest upalnie i koszulę mam mokrą od
potu. W Jurze spokój, cisza. Cisza przed burzą bo nadciągają imieniny, a z
nimi dużo gości. Ogłaszam alarm dla rezydencji – jutro przybywa najwyższa
władza . Po prostu taki wojskowy dzień gazowy. Wynosi się sienniki, trzepie
koce, myje podłogi, przyszywa guziki itd. A dowódca chodzi, sprawdza i patrzy
do czego się przyp…czepić. 16 lipca 2011,sobota Rano deszcz. Paweł walczy z Internetem.
Najlepiej odbiera się sygnał z pieczarkarni pod „dębem Gajewicza”. W Jurze
jest sygnał koło Misiurowej i mocny sygnał koło Orlenu /dawniej szkoła/. I
tak nam czas zleciał do obiadu. Na obiad smażymy zapeklowaną karkówkę. Mamy
do niej dużą patelnię wczoraj ugotowanego makaronu. W czasie kończenia obiadu
przybył herold (tzn. Skiper pies Joli) ogłaszający przybycie pani Joli.
Obiad kończymy razem. Około 20 przyjeżdża z promu Paprocki. Jego wiekowy Saab
obciążony maksymalnie jakoś wytrzymuje ten ciężar. Przywiózł olbrzymi żółty
fotel do oglądania TV i do bezpiecznego drzemania bez obawy spadnięcia na
podłogę. Ponadto dużo drewnianych belek, elektryczną frezarkę, dekodery do
cyfrowej TV, radia samochodowe itd. Itp. Jak zawsze bardzo trafne podarunki. Dla
Joasi ma nowoczesny komputer, Mnie przywiózł skaner do negatywów
filmowych. Po zeskanowaniu moich materiałów mam podać go dalej. Dzisiaj od rana
doba pogoda. Jola kosi trawę. Na obiad gołąbki Joli z kartoflami. Hania
poszukuje acetonu. Zainteresowałem się, do czego on ma być użyty. Przy
Durobergerze jest zainstalowany duży zbiornik na wodę do mycia rąk. Na tym
zbiorniku napisałem sztubackim stylem: „Myj rence po posiedzeniu”. Hania jako
polonistka i Jola orzekły że napis nie może być z błędem bo za
kilka dni przyjeżdża sześcioro dzieci i ten błąd może im
zaszkodzić w dalszej edukacji. A poza tym jak odkryją błąd – to co sobie o
nas pomyślą? Podobno teraz co drugie dziecko jest dyslektykiem i ten
napis na pewno by im nie zrobił większej krzywdy. Zresztą jak się pisze na
komputerze – to błąd jest podkreślany czerwonym wężykiem. Nie chcąc być
uciążliwym - nie zażądałem poprawienia też napisu Muha… Wieczorem Andrzej
wyświetla archaiczne zdjęcia z historii naszej sekcji żeglarskiej. Tych
młodych ludzi z lat 60 ubiegłego wieku, nieraz trudno poznać. 17 lipca 2011, niedziela Po śniadaniu odjeżdża Paweł.
Niestety nie udało się uzyskać dobrego i taniego połączenia do Internetu. Jak
zawsze w niedzielę, Tyszki przywożą z Rynu ciasta. Andrzej ze Zbyszkiem
postanawiają popłynąć na morze tj. na jez. Górko. Wieczorem do zmroku
brydż na świeżym powietrzu. 18 lipca 2011, poniedziałek Ujeżdżają Tyszki. Nadal
piękna pogoda sprzyja przyjemnym kąpiołkom. Późnym wieczorem przybywa Marysia
z Jasiem i dwoma psami. 19 lipca 2011, wtorek Z Marysią robimy w Rynie zakupy
imieninowe. Na drodze do Notystu zabraliśmy jakąś panią. Pani szła do Wejdyk
na jagody. Dowiedzieliśmy się, że mieszka w Baranowie /odległym o 10 km/ i z
18 letnim synem postanowili udać się na jagody. Syn pojechał rowerem, a ona
na piechotę przez Jurę, Notyst do tych Wejdyków. Nigdy tam nie byli i nie
umówili się gdzie się spotkają. Oceniliśmy, że sprawa jest beznadziejna
i na wszelki wypadek daliśmy jej 10 zł na powrót autobusem do Baranowa.
Zrobiliśmy duże zakupy i w drodze powrotnej w Notyście spotkaliśmy jakiegoś
zmęczonego rowerzystę. Od razu pytam gdzie zgubił mamę? To właśnie był ten
syn, który wracał z niczym bo jagód w tym lesie nie było jeno maliny.
Dostał oranżady a Marysia dała czekoladę żeby wrócił do sił. Zaprosiliśmy go
na posiłek i odpoczynek do Jury. On z matką żyją ze zbierania jagód nie mają
żadnej renty ani pracy. Chłopak jest nieco za mało zaradny jak i jego matka.
Posiedział u nas posilił się ,trochę opowiadał i po nabraniu sił
pojechał do swego Baranowa. Na obiad lazanie z mięsem, które przywiozła
Marysia. Po obiedzie udajemy się z Jolą i Jasiem na spotkanie z Gajewiczami,
którzy cumują na Przeczce. Zacumowali do drzewa, w którym jest wyrzeźbiona
przez nieznanego artystę twarz tajemniczej kobiety. Dostajemy „szarlotkę” a
czas minął na miłych rozmowach. Po powrocie zastajemy porcie Maowców.
Zawieszam flagę państwową. Wieczorem smaczna kolacja w dobrym towarzystwie.
Karmena składa życzenia imieninowe. Bardzo żałuje, że kłopoty zdrowotne nie
pozwalają jej do nas przyjechać. 20 lipca, 2011 środa,
imieniny Hazaja Pochmurno. Idę się kąpać w
jeziorze. Gdy tam przyszedłem huknęła salwa grzmotu na moją cześć a potem
otworzył się prysznic. Jeziora było białe od tej ulewy. Wykąpałem się mimo
ulewy. Padało do 10 22 lipca 2011 (d. EWedel),
piątek Wczoraj Maowcy oddalili się, Kuk z
Andrzejem udali się naprzeciwko do zatoki Skonał. Rano radio doniosło o
trąbie powietrznej w Rozogach. Około 100 budynków zostało bez dachu. Po
wczorajszych upałach dziś przyjemnie. Temperatura wody 22 stopnie, powietrza
20. Wieczorem przyjeżdżają Paproki. Zrywam czarną porzeczkę i nastawiam
na wino. Dwa słoiki nastawiam na nalewkę. 24 lipca 2011, niedziela Wczoraj przybył z Miłuków Andrzej i
zjawili się z życzeniami imieninowymi Wekerowie. Po południu miłe rozmowy
przy nalewkach. O zmroku przenosimy się do kuchni. I tak do późnego
wieczora i jeszcze trochę. Ze Stefanem na podwórku oglądamy gwiazdy. Cały dom
śpi a my prowadzimy niekrępujące rozmowy przy nalewce z tutejszych ziół. (p.s
nocne niekrępujace rozmowy zakończyły się poważnym uszkodzeniem ręki
Hazajowej, niestety panowie nie pamietali jak do tego doszło. JP). Dziś
od rana piękne słońce wbrew temu co wróżył następca Zalewskiego. Dopiero o
zmroku (g. 2100) zaczęło grzmieć i obficie padać. Po południu, przed bramą
zatrzymali się bardzo zmęczeni skauci z Frankfurtu nad Menem, chłopcy w wieku
od 9 do 20 lat. Jola zaproponowała im kąpiel w jeziorze z czego radośnie
skorzystali. Wskazałem im gdzie mogą kempingować. Przestraszyli się i
powiedzieli że nie mają pieniędzy. Uspokoiłem ich że to dzikie kempingi i za
darmo. Pierwszy kemping koło nas nad jeziorem, ale ostrzegłem ich o
strasznych moskitach. Drugi na tzw. Przeczce pod wierzbami nad jeziorem
Ryńskim. Na pożegnanie zaśpiewali nam kilka piosenek przy akompaniamencie
dwóch gitar. Wzięli wodę pitną i poszli. Nie wiem który kemping wybrali i czy
zdążyli rozbić obóz przed deszczem. 25 lipca 2011, poniedziałek Nie wiem dlaczego Hazaj ominął ten
dzień. Chodzą słuchy ze on wcale nie chce elektryczności w Jurze bo
będzie już „niepotrzebny”, jednym słowem jego pozycja producenta prądu
ekologicznego może być przez prąd przesyłowy zachwiana. Jadę z Tomkiem do
Gizycka podpisywać umowę z przedsiębiorstwem wytwarzającym elektryczność.
Wyjazd ma dość dramatyczny przebieg. Tomek niedawno zapłacił w Rozogach
bardzo wygórowany mandat i stracił masę punktów, w związku z tym jedzie
wolniutko a każdy samochód za nami jest potencjalną policją. W banku tracimy
czas w olbrzymiej kolejce do kasy po pieniądze bo właśnie jest
poniedziałek i emeryci przychodzą po swoje emerytury. U elektryków wszystko
idzie gładko do momentu kiedy dość młody i mało kompetentny urzędnik
dowiaduje się ze Tomek ma zapłacić dużo więcej niż ja i odkrywa bałagan i
nieścisłości w papierach. Jesteśmy załamani bo nie chce wydać nam
najważniejszego papiórka do podpisania umowy oraz straszy głównie mnie, że
będę musiała zdrowo dopłacić[i][i]. Idziemy cos przegryźć i
czekamy na kierownika, który jest w terenie. Po powrocie (kierownik już
jest)sytuacja odwraca się o 180 stopni. O dopłatach nie ma mowy, raczej mówi
się o nadpłaconych pieniądzach Wszystkie papiery gotowe, rzutem na taśmę (o
1500 zamykają interes) podpisujemy umowę. Jeszcze w tym tygodniu mają
przyjechać elektrycy i podłączyć prąd.JP 26 lipca,2011 wtorek Jednak skauci dotarli na wskazany
kemping nad jeziorem Ryńskim. Dowiedziałem się o tym od Andrzeja i Kuka,
którzy tam cumach stali. Dziś imieniny Hani Pajączkowskiej
więc udała się delegacja do Leman w składzie Jola, Jasio i ja. Tam zastaliśmy
Januszka z Basiulą i Wandę z Elżunią. Czas szybko minął na rozmowach
przy stole zastawionym smakołykami i dobrej klasy trunkami . Na finał przyjęcia
trafił na stół tort zrobiony przez Hanię i koniak „VETERAN”. Wracamy ok. 1900
. Ostatni odcinek przez las z olbrzymimi kałużami. Jola nie zdecydowała się
jechać naszą drogą nad jeziorem. Tam jest tylko jeden trudny do pokonania
dołek Ciupciaka a droga przeze mnie poprawiana od lat, gładka, bez kałuż i
można „czadować” na trzecim biegu . Na łączce rezyduje od dwóch dni Magi z
trzema synami. Cicho się zachowują i prawie ich nie widać. Magi codziennie
jeździ po mleko do Lucyny Szamańskiej . Przejeżdża tam i z powrotem przez
tzw. Dołek Ciupciaka i jakoś nie napotyka na trudności. 27 lipca,2011 środa Od rana leje z małymi przerwami. Na
szczęście jest ciepło ok. 20 stopni. Przybywa Marek by zluzować Magi, która
musi na kilka dni udać się do Warszawy. Do portu zawija Oliwia z rodziną na
olbrzymim jachcie. Pada rzęsisty deszcz. Mają smutne miny i mokre gacie. Z
chłopakami i ich dziadkiem Markiem zaszczepiamy grzybnią pnie ściętych gałęzi
dębowych i pień lipy. Grzyb nazywa się „SHITAKE TWARDZIAK JADALNY”. Nie widzę
szans na zbiór tych grzybów, bo wymagania dotyczących warunków hodowli są nie
do spełnienia w naszych warunkach. Hodowla wymaga przetrzymywania w
temperaturze 20 - 25 stopni przez 2 lata. Niech się martwi grzybnia i
przystosuje do naszych warunków. Wieczorem dom pełen młodzieży. Średnia wieku
mieszkańców Jury gwałtownie spadła. Na razie rodzina Oliwii /2 +4 osoby/
rezyduje na jachcie. Jacht komfortowo wyposażony. Nie ma jedynie telewizji,
ale jest silnik, kuchnia gazowa, WCet, lodówka, dwa akumulatory, lazy
jack itd. Piotrek, syn Oliwii pokazuje funkcje w nowoczesnej komórce. Czuję
się jak jaskiniowiec. Nadal pada drobny, ale za to ciągły deszcz. Na cały
tydzień obiecują deszcz co dnia. Na strychu Andrzej konstruuje zasobnik
na drzewo do wędzenia. Widoczne zasmakowała mu wędzona przez Jolę
słoninka…Marysia z Jasiem przenoszą się na strych. Pokój na dole będzie
przeznaczony dla młodzieży Oliwii po oddaniu pożyczonego jachtu. 28 lipca 2011 czwartek Dziś, w domu po raz pierwszy
zabłysło światło elektryczne z przyłączonej sieci. Zaczynamy oszczędzać
prund. Chciałam w tym miejscu podziękować
tym przyjaciołom, którzy włozyli swoją pracę a także dołożyli się do kosztów
elektryfikacji jurajskiej. Dziękuję Hazajowi i Andrzejowi Gajewiczowi
za nadzór nad pracami ziemnymi i cenne rady dla ekipy wynajętej do
okablowania domu, Maowcowi i Andrzejowi Litwińskiemu za kable, wyłączniki,
gniazda i puszki elektryczne, Anuli, Żorżykowi i Andrzejowi Gajewiczowi
za dofinansowanie całego przedsięwzięcia. Jola 29 lipca 2011 piątek Przestało lać. Rano wyjeżdża
Marysia z Kukami do Warszawy. Zabiera oba psy. Pikuś wczoraj zdefenestrował
się ze strychu (tzn. wyskoczył przez okno) Ma uraz prawej przedniej łapki.
Oliwia dziś oddała jacht w Mikołajkach i przyjechała z całą załogą do Jury.
Późnym wieczorem udają się do Nieporętu z najmłodszą Agatką. Reszta
dzieci – Piotrek i Julka zostaje w Jurze Hania tez wyjeżdza bo jest chora ale
przyjedzie za kilka dni autobusem z Joasią Liwską.. Palimy ognisko. Pieczemy
kiełbaski na kijach. Niebo z gwiazdami. Komary poszły spać i można było
spokojnie posiedzieć przy ognisku. Dopiero chłód nas przepędził. Dziś, z
pomocą dzieci Magi, zakisiliśmy cztery słoiki ogórków z własnego chowu. 30 lipca 2011 sobota Nareszcie piękna pogoda i jest
ciepło. Takiego mokrego lipca najstarsi Jurajczycy nie pamiętają! Przez kilka
dni czuliśmy się odcięci od świata bo droga do Jury i do Notystu była
nieprzejezdna przez liczne i głębokie kałuże. JP Woda w jeziorze przez
te trzy dni złej pogody oziębiła się do 19 stopni. W ciągu słonecznego dnia
temperatura wody wzrosła i kąpielom nie było końca. Jola Paprocka zabrała
dzieci na wycieczkę rowerową do Baranowa. Wrócili zmęczeni, ale bardzo
zadowoleni. Wróciła Magi. Dzieci czekały na nią od rana. Już drugi dzień
Marek prowadzi gimnastykę Taj Czi czy coś takiego. Na razie nic siłowego ale
mnie bolą wszystkie mięśnie. Po wprowadzeniu kilku programów i „ulepszeniu „
laptopa przez Andrzeja - nie mogę połączyć się z Internetem. Lepsze
jest wrogiem dobrego. Okazało się później, że to Paweł , robiąc eksperymenty,
przestawił adresy i nie wrócił do poprzednich ustawień. 31 lipca 2011, niedziela. W Warszawie i w Polsce leje, a u
nas fajna pogoda. Kąpiemy się po kilka razy. Wiatr N 2 B. Jola Paprocka od
rana przygotowuje jarzyny do zupy. Zupa wspaniała, na drugie ryż z kurką w
jakimś sosie i na deser kisiel ozdobiony czarną porzeczką. Przed przyjazdem
Joasi, Andrzej robi solidne schody do piwnicy. Materiały przywiózł w
ramach zwrotu ongiś zagrabionego mienia przez
Szwedów. Jestem zmuszony przez dzieci do gry w karty. Przegrałem i zostałem
świniopasem a wojnę też przegrałem. Później zostałem wciągnięty do
zabawy w chowanego. Kolację jemy przy świetle elektrycznym. Oszczędnościowa
diodowa lampka 3 W, kupiona za 40 zł , już po 5 godzinach dokonała żywota. A
zachwalali ją, że ma trwałość ok. 8 lat świecenia non stop. Trzeba mieć
bardzo ograniczone zaufanie do wynalazków.( żarówkę wymienili mi na nową i
świeci do tej pory. JP) |