1 września 2011, czwartek. Odpływa Zawierucha. Grzegorz
zostaje. Razem gotujemy obiad. Powstaje duży gar zupy jarzynowej, odsmażone
kartofle i sztuka mięsa z sosem. Grzegorz jest śpiący idzie na łódkę
odpocząć. Grzmi i padają przelotne deszcze. Ja zabieram się za lekturę.
Obudziłem się o 2100. Noc pogodna widać liczne gwiazdy. Temperatura 10
stopni, bezwietrznie. 2 września 2011, piątek. Jest wspaniale! Jesteśmy tylko z
Grzegorzem. Umacniamy brzeg przystani. Grzegorz wbija kołki przytrzymujące
bale i do cumowania łódek. Stosujemy kołki drewniane i rury, które przywiózł
Kuk. Na obiad robimy i smażymy kotlety. Zjadamy je z kaszą gryczaną okraszoną
skwarkami. Obaj mamy daleko posuniętą sklerozę: zapomnieliśmy o zupie. Ze wsi
przywożę butlę gazu. Ela wyjechała do Warszawy. Składamy życzenia imieninowe
Stefanom: Wekerowi, Misiaczkowi i Parviemu. 3 września 2011, sobota Rano Grzegorz oddala się do
Rynu. W ogródku sieję trzy rządki rzodkiewek i rządek rukoli.W południe
przyjeżdża Andrzej z Igą. Marcin kończy trzytygodniowy rejs po Mazurach.
Wraca Grzegorz z Rynu Wieczorem spotkanie przy sutej kolacji. Płyn wokalny
był, Ale śpiewów nie było. 4 września 2011, niedziela Rano śniadanie wcześniej bo Andrzej
odwozi Marcina do Mrągowa na autobus. Pogoda słoneczna ciepło. Przed
południem Grzegorz odpływa na północ. Andrzej suszy liny i kombinuje jak
wzmocnić pachołki do sztormrelingu. Wykonuję uchwyt do oszczędnościowej
lampki umieszczonej na ścianie /tzn. kinkiet jurajski Hazaja/ między kuchenką
gazową a kuchnią z fajerkami. Uchwyt lampki można przekręcać i oświetlać
wnętrze garnków znajdujących się na gazie lub na kuchni. Noc z gwiazdami
ciepło. 5 września 2011, poniedziałek Piękna słoneczna pogoda, ciepło,
silny wiatr ok. 5 B z S. Na jeziorze obserwujemy walkę niezarefowanych łódek.
Z Andrzejem podziwiamy niefrasobliwość, lub głupotę niedouczonych sterników.
Andrzej powoli rozklarowuje okręt. Z wielkim zapałem robi namiot nad łódką bo
ma zamiar pływać bez masztu! Marzy o barce. Od zachodu zbliża się „szajba” .
O 2200 widać dalekie wyładowania. Wystawiłem 10 wiader na deszczówkę. W nocy
padło 8 września 2011, czwartek. Od kilku dni trochę słońca, trochę
deszczu. Nieco pozimniało. Na grobie Teresy posadziłem kwiaty potem wstąpiłem
do Użranek odebrać maile. Przy okazji rozmawiam przez Skypa z Andym. Andy
jest w Dublinie na regatach Starów. Wczoraj przerwali wyścigi bo duży wiatr i
poszły trzy maszty. Dziś był wiatr znośny ok. 15 knotów. Polacy mają
szanse na medal. Andy trenuje Portugalczyka, który plasuje się na dobrym
piątym miejscu. Zimno tam i mokro. Wracałem już po ciemku i w osławionym
Dołku Ciupciaka wpadłem tylnym kołem w cembrowinę. Nie dało się wydostać o
własnych siłach. Poprosiłem Andrzeja o pomoc. Przyjechał z drągiem i po
podważeniu szczęśliwie udało się wyjechać z pułapki. Postanowiłem w końcu
zasypać tą studnię żeby następny frajer nie wpadł i nie urwał sobie koła.
Doskonale znam położenie tej cembrowiny, setki razy ją omijałem, a dziś mnie
trafiło. Drogę rozjeździli na Quadach i było tam ślisko, samochód szedł
bokiem z wiadomym skutkiem. 9 września 2011, piątek Temperatura wody spadła do 17
stopni. Rano z Andrzejem pływamy w tej zimniejszej wodzie. Warstwa
tłuszczu skutecznie chroni przed zmarznięciem. W ciągu dnia trochę słońca i
częste krótkie ulewy. Chwilami nieźle wieje. Niebo zdobią piękne
chmury. Zawieszamy tablice z firmy ochroniarskiej „Security”. Tablice
wiszą na domu, płocie i na stodole. Mają informować złodziejaszków, że
nie mogą tu bezpieczne i bezkarnie długo, baraszkować. Przyjeżdżają
Tyszki z Piotrem Osóbką. Dziś wyciągnęli łódkę s/y MU-HA. Byłem w Mrągowie,
odebrać z autobusu Marylę. dojechałem tam około godziny 1600. Był bardzo duży
ruch samochodowy. Na poprzecznej ulicy musiałem czekać 10 minut żeby móc
bezpiecznie przejechać na drugą stronę. Około 1540 uspokoiło się i było
prawie pusto na ulicach. Wieczorem pyszna kolacja pod wezwaniem pożegnanie
lata. Sałatki, naleśniki, śledziki, wiadomo piątek a Hania skomponowała
dania. Piotr demonstruje slajdy z imienin Joli. Oglądamy je na chlaptopie z
CD Romu. Noc pełna gwiazd. Księżyc dwa dni przed pełnią. Temperatura spadła
do 9 stopni o godz. 2300. 11 września 2011, niedziela Po kościele Tyszki, jak zawsze,
przywożą z Rynu szarlotkę. Wyjeżdżają z Piotrem około 1300. Gajewicze
kibicują przy TV naszym siatkarzom. Znalazłem dużego kozaka i zrobiłem
potrawkę do obiadu. Nie udało się znaleźć więcej grzybów. Zrobiły się upały
do 25 stopni! Nastawiam do kiszenia ostatnie trzy słoiki ogórków. Zostały
jeszcze na krzaku dwa olbrzymie ogórki, które uchroniły się od codziennych
inspekcji. 17 września 2011, sobota W czwartek przyjechała Jola. Jak
zawsze jej zbliżanie się do Jury zasygnalizował Skiper. Przypłynął Grzesio na
„Borce” . Grzesio ma zawsze w zanadrzu mnóstwo kawałów i opowieści, którymi
nas raczył. Wieczorem przy kolacji zawsze było coś dobrego do zjedzenia i do
wypicia. Jola opowiada wrażenia z wycieczki do Lwowa.Korzystamy z silnego
Grzesia i wyciągamy Tajfuna. Chłopcy ścinają na parkingu starą śliwkę i
czereśnię . Te biedne drzewa zostały wchłonięte przez szpaler lip. Nie miały
słońca i przegrały życie. Dziś rano Grzesio odpływa do Mikołajek. Tam bierze
na pokład brata i razem będą spływać do Warszawy. Grzegorz na s/y „Borce”
/2,2 DWT/ corocznie robi wspaniałe rejsy pełne przygód i niespodzianek.
W 2009 roku spływał Sanem z Hrabią. Hrabiemu nie podobała się łódka,
stwierdził, że to najgorsza na jakiej kiedykolwiek pływał. Była dla
Niego za ciasna i nie było gdzie się schować przed słońcem. Ponieważ za
ciasno, więc wziął namiot i spał na brzegu. Przez całą noc, co pół godziny,
musiał dodmuchiwać materac, który puszczał. Po tej jednej nocy zrezygnował z
namiotu. Od Warszawy Grzesio płynie sam Wisłą, Nogatem do kanału
Elbląskiego, na Jeziorak. Z Jeziorka pan Jankowski przewozi go do Rynu. Po
Jeziorach pływa do września potem spływa do Warszawy. W 2010 roku startuje w
Drohiczynie, spływa Bugiem do Zegrza, potem kanałem Żerańskim do Wisły
dalej Skarpawą na Zalew Wiślany. Zwiedza wszystkie porty i dalej utartą trasą
przez kanał Elbląski na Jeziorak i dalej, jak co roku na Wielkie Jeziora. W tym roku
spływa od Kazimierza, Wisłą przez Nogat do Elbląga itd. Z naszego
towarzystwa, to on najwięcej i najdłużej pływa. Jabłonka obrodziła i Jola
wycisnęła dużo soku z jabłek. Pogoda sprzyjała , osy nie przeszkadzały
i nie było upalnie. 18 wrzesnia 2011, niedziela Jola od rana do wieczora pracuje
przy ozdobnych roślinach i w ogrodzie przy grządce z ziołami. Z
Andrzejem tniemy piłą na polana uschnięte śliwki z żywopłotu. Pogoda
słoneczna, temperatura 20 stopni silny południowy wiatr toczy fale. Łódki
zarefowanie walczą z wiatrem. Woda w w jeziorze wyziębiła się do 15
stopni. Z Andrzejem kąpiemy się krótko żeby się zanadto nie wyziębić.
Odwiedza nas Tomek. Jutro wyjeżdża do Warszawy. Polacy w siatkówce pokonali
Rosjan 3;1 i zajęli 3 miejsce w mistrzostwach Europy. Andrzej i Iga są
gorącymi kibicami tego sportu. 19 września 2011, poniedziałek Jola wcześnie rano wybywa do
Warszawy. Po drodze miała kłopoty bo złapała awarię koła. Wezwała pomoc
ubezpieczyciela i po pół godziny przyjechali zmienić koło. Opona
przepaliła się i jest do wyrzucenia. Koszt nowej ok. 300 zł. Andrzej rano odprowadza łódkę do
Rynu. Po południu łódka jest na kobyłkach. Jutro jadą ją otulić i nakryć do
zimowego snu. Tego samego dnia Andrzej wiezie silnik do Natkańca na przegląd.
Wieczorem udaję się do Maryli na seans z Internetem. Nic z tego nie wychodzi
bo komputer Maryli ma zabezpieczenia i nie chce otwierać korespondencji.
Nie kocham programu Vista. Noc zrobiła się ciemna z błyskawicami i
grzmotami. W drodze powrotnej zatrzymuję się u Eli. Częstuje mnie szpinakiem,
nalewką na czarnej porzeczce i czekoladkami z alkoholizowanymi wisienkami
w czekoladzie produkcji home brew. Przejazd przez las dla nie
znającego drogi byłby nie lada przeżyciem. W dołku Ciupciaka ślisko i
samochodem zarzuca na cembrowinę. Całe szczęście, że dwa dni temu dziurę
cembrowiny wypełniłem kamieniami, bo na pewno koło znowu by tam wpadło.
Przez krzaki widać światło w salonie i pokoju. Znaczy dom żyje i są ludzie.
Dookoła cicho i ciemno a tu dom z ciepłą kuchnią, kolacyjką, jasnym
oświetleniem, cichą muzyczką z dwójki i szafą pełną nalewek… 20 września 2011, wtorek Andrzej w Rynie przygotowuje łódkę
do zimowego snu. Po południu rozbieramy i wywozimy do szopy pomost i
dębowy blat stołu. W porcie zrobiło się pusto i jakoś inaczej. Temperatura
wody spadła poniżej 14 stopni. Rano kąpiemy się krótko. Przez cały dzień było
pochmurno i dopiero po 15 00 wyjrzało słońce. Po zapadnięciu zmroku /
ok. 1900/ przy bezchmurnym niebie robi się zimno. O 21 00 temperatura spadła
do 9 stopni. 21 wrzesnia2011, środa Rano Gajewicze jadą do Rynu jeszcze
raz otulić swoją łódkę. Po powrocie robią małą „aperytywę”. Żegnamy się
około 12 00. Skończyły się smaczne śniadanka i obiadki, czeka mnie gotowanie
i przynoszenie wody. A było tak wygodnie. Włączam aparaturę krótkofalową i
poluję na korespondentów przez satelity. Do wieczora mały połów tylko cztery
stacje. Trzy na telegrafii jedna na fonii z Vicencio /Włochem/, który
mówi wyraźnie i bardzo powoli. Łączność zajęła cały czas /10 min/
dostępności satelity. Na telegrafii łączność trwa do 20 sekund. Łączności Są
trudne bo występuje efekt Dopplera i częstotliwość cały czas zmienia się i
skalą trzeba gonić korespondenta. Cały dzień pyszna pogoda ciepło,
bezwietrznie. Na jeziorze mało łódek. Walczą z flautą. Jabłoń częstuje nas
jabłkami, które spadają mimo braku wiatru. Pliszki odbywają gody. Czyżby
przewidywały że będzie jeszcze ciepło? 22 września 2011, czwartek Cały dzień zachmurzenie, ale jest
ciepło ok. 20 stopni. Na dworze jest cieplej niż w domu. Śniadanie o
10. Nie ma dopingu grupy. Przypominam sobie powiedzenie pewnej starszej
pani: „bezczynność – wodą na młyn Szaataanaaa”. Wyszukuję więc różne
prace żeby nie służyć szatanowi. Działam w ogródku gdzie zaczęły panować
chwasty. Późno posiane rzodkiewki zaczynają być zjadliwe. Nie mają robaków i
nie są ostre. Pielęgnuję dużą grządkę czarnej rzepy. Na razie rzepki mają
średnicę 23 września 2011, piątek Od rana słonecznie i zimno.
Postanawiam zakisić ogórka giganta, który osiągnął 25 września 2011, niedziela. Piękna jesień. Słońce słaby
wiaterek. Rano leciał na zachód klucz żurawi. Zdążyłem wziąć aparat i
sfotografować. Nad chałupą zmieniły kurs i poleciały na północ. Widocznie
trenują do odlotu. Rano chyba ostatni raz się wykąpałem. Nie czuć zimna tylko
skóra na plecach jakoś boli. Dzisiaj nie widziałem nikogo. Odbyłem spacer z
kijkami. Zaszedłem do dębu Gajewicza /tzn. topoli/ i musiałem trochę
ochłonąć, bo się zagrzałem. Przypomniałem sobie powiedzenie o bezczynności i
żeby nie dać wody na młyn Szatana, wymyśliłem sobie roboty. Pomalowałem
spracowanym olejem deskę w naprawionej bramie ( P.S. bramę naprawił
Grześ na moją prośbę. Twierdzi że to prowizorka ale jak wiadomo prowizorki
trzymają się najdłużej. JP) i odnowiłem napisy na zegarze słonecznym.
Ze względu na przesądy nie odnowiłem napisu:” Mors certa - hora incerta.” .
Co znaczy ten napis pytał przed laty syn Michała Grzybowskiego przed
wypłynięciem na desce . Z tego rejsu nie powrócił żywy. Dowiedziałem się od Joasi, że
wczoraj u niej odbył się sabat babski. Nie omieszkały o każdym coś
powiedzieć. Nic dziwnego, że wczoraj miałem zgagę… 27 września 2011, wtorek Nadal piękna pogoda. Rano krótko
kąpię się . Nie wiem jaka temperatura wody ale przy powrocie do brzegu
zaczyna się czuć że jest zimna. Po kąpieli przez pół godziny trzeba
rozgrzewać stopy, bo krążenie nie jest ustawione na takie ekscesy. W radio
zapowiadają możliwość deszczu. Chmurzy się , ale nie pada. Wycinam wiesiołka
- na razie dwa snopy. Przy wycinaniu należy uważać żeby nie przechylać bo
wylatuje ziarno. Już od samego wstrząsu przy wycinaniu wylatują ziarna. Mam
ich pełno we włosach…Do zbierania wyciętych badyli zrobiłem specjalne
urządzenie . Na podręcznym wózku umieściłem duże wiadro a na rączce
wózka zrobiłem z drutu okrąg , który trzyma badyle w pozycji pionowej.
Około 18 zjawiają się Maowce. Przy świetle elektrycznym prowadzimy rozmowy .
Próbujemy kiszone ogórki, suszoną żurawinę i zagryzamy maślanymi misiami z
Biedronki. Towarzyszy nam “czysta ale nie ojczysta” tylko Stock / six
times distilated, cold filtered for superior purity and smoothness, World
wide since 1884/. Nie wypijamy do dna . Wytwórnia na pewno z Lublina.
Porównuję Stocka z wódką krajową. Różnica minimalna, nieco mniej pachnie
środkami czyszczącymi, ale jak ładnie się nazywa i napisy po
zagranicznemu…Jak robią z beznadziejnego zacieru – to trzeba kilka razy
destylować żeby można było pić. Wczoraj Paweł zasugerował, żeby zrobić
zdjęcie zelektryfikowanej Jury. Zrobiłem 20 ujęć, ale żadne zadawalająco nie
oddaje tej elektryfikacji. Aby zwiększyć efekt , oświetlam okna
lampkami biurkowymi. Jest lepiej. Widać różnice w kolorze źródeł światła.
Oświetlenie żarówkami ma ciepły kolor, a świetlówkami ma w sobie dużo
koloru niebieskiego. |