1 października czwartek
Od rana wybieram się na grób Teresy. Po drodze robię
zakupy. Grób zarośnięty chwastami. Porządkuję. Zapalam lampki. Jedną lampkę z
polecenia Karmeny. Zapalam też lampkę na grobie mego
najlepszego przyjaciela Konrada. Nasza data urodzenia różni się o 5 dni. Jemu
do 77 rocznicy urodzin zabrakło 11dni . Odwiedzam
Marylę. Maryla rozlewa ocet do butelek. Częstuje kompotem z gruszek. Biorę przepis na ten kompot. Na początku
Jury zaoczyłem sołtysa. Zatrzymałem się na
pogaduszki. W zimie, sołtys buszował po Internecie i znalazł tą naszą stronę
prowadzoną przez Pawła. Adres podał wszystkim zainteresowanym mieszkańcom Jury.
Już doszły mnie głosy wychwalające treści tej strony. Naszą Jurę trzeba pisać
przez JORA! Przy poszukiwaniu w googlach pod jora nie znajdziesz naszej strony/ www.jurawielka.prv.pl/. Po przyjeździe
do domu idę pod naszą
gruszę zbierać spady. Chciałem zrobić to przed deszczem
bo nadciągała ciemno- granatowa chmura. Ledwo klęknąłem do zbierania -
zaczęło wiać i lać. Mimo to zbierałem, ale po minucie plecy były przemoczone.
Deszcz wygrał a ja przestałem grać rolę bohatera i salwowałem
się ucieczką. Palę w piecu i suszę szaty bohatyra. Na zewnątrz niebo
pogodne, temp 5 stopni. Dzwonił Piotr i waha się czy przyjechać. W TV prognozy nie zachęcające. Deszczowo, zimno i wietrznie przez trzy następne dni.
Nie mam sumienia gorąco zachęcać Piotra na tą zimnicę.
Zobaczymy czy się złamie.
2 października piątek
Wbrew zapowiedzi złej pogody - jest słonecznie z
umiarkowanym wiatrem. Jest zimno. Przydałyby się ciepłe gacie.
Naprawiam archaiczną kuchenkę dwupalnikową. Z lewego
kurka ulatnia się gaz. Wszystko przerdzewiało. Do południa udało się wszystko naładzić. A jednak Piotr przyjechał mimo złej prognozy z
TV. Zjadamy obiadek. Wieczorem o 19 00 zajeżdża Andrzej Paprocki. Spędzamy miły wieczór przy smakowaniu Becherówki. O 23 00 temperatura na zewnątrz okna 3 stopnie.
Księżyc biegnie do pełni. Tak mocno świeci, że można czytać przy jego świetle.
3 października sobota
Cały dzień pochmurno. Andzej
przepakowuje samochód. Dostaję miłe prezenty. Trzy bateryjne drukarki,
dwie wieże bez głośników, duże bateryjne radio i płaski monitor komputerowy. Do
Jury: patelnię,
dużą pokrywkę, półkę do suszenia naczyń, długi stół warsztatowy, fotel na
kółkach, piłę tarczową na aluminiowej podstawie, elektryczną polerkę, uchwyt do
wiertarki i inne drobiazgi. Monitor podłączam do laptopa. Wszystko działa!
Oglądamy slajdy z dawnych lat. Wspólnymi siłami przygotowujemy obiadek. Gotujemy
zupę dyniowo – jarzynową, a Andrzej wypracowuje rizotto
tzn. ryż z drobno pokrajanym mięsem kurzym. Wieje i odczuwa się dotkliwe
zimno. W domu ciepło. Od rana palę pod kuchnią, a po południu w piecu.. Na
zewnątrz temperatura 9 stopni, wewnątrz w kuchni 19 .W duchówce pieca grzeję
dwie plastikowe butelki z wodą. Jedna będzie grzała plecy, druga nogi. Na noc
umieszczam w duchówce
duży czajnik. Rano jak znalazł – mam gorącą wodę do obmycia się.
4 października niedziela
Od rana wzmagający się wiatr. Około południa w szkwałach
ok. 8 stopni B. Wiatr masowo strząsa jabłka. Przycinam żywopłot a Piotr ucięte
konary przeciąga w pobliże ogniska. Andrzej wprawia w dubleWC
piękne, śnieżnobiałe
pokrywy firmy GUSTAVSBERG model nordic
design 2002, specjalnie sprowadzone ze Szwecji. Dokonuję uroczyście inauguracji. Po
południu i w nocy nadal hula wiatr. W domu gwiżdże przez nieszczelne okna. Siedzimy w kuchni i snujemy opowieści z
czasów wojny. Andrzej z Piotrkiem, w czasie okupacji mieszkali na tych samych
terenach. Mają doskonałą pamięć dawnych wydarzeń, co jest typowe dla sklerotyków. Na jeziorze nieliczne łódki. Pływają pod dwoma
refami. Temperatura w dzień ok. 13 stopni, ale na wietrze jest zimno. Księżyc
prawie w pełni, jest jasno. Na Bałtyku sztorm wiatr 10 do
12 stopni Beauforta. Odwołano
rejsy promów.
5 października poniedziałek
Rano wieje jak
diabli. Z jabłonki lecą jabłka. Zbieramy spadłe jabłka. Ładniejsze odstawiamy a te
mniejsze zbieramy do 5 wiader. Po drodze do Mrągowa , wstępujemy
do Maryli, gdzie wyładowujemy jabłka. Oni je obierają i robią ocet na sprzedaż.
Jest to jedyna działalność byłej fermy koziej, która daje jakiś marny dochód. W
Mrągowie, u pana Krysiaka,
Andrzej wprawia nowe przednie opony. Operacja kosztuje jedynie 30
zł. ! W Warszawie kosztowałoby to ponad stówy! Pan
Wiesław, przez dwie godziny, zajmował nas ciekawą rozmową. Od słuchania na
stojąco rozbolały mnie nogi. Robimy zakupy w Rascie i
na nowych oponach wracamy do Jory. Wieczór abstynentów. Było tyle opowieści, że zapomnieliśmy
napić się czegoś dobrego.
6 października wtorek
Rano cisza na
jeziorze jest słonecznie i ciepło. Piotr z łezką w oku odjeżdża do Warszawy.
Wieczorem melduje, że dojechał szczęśliwie i dziękuje za miły pobyt .
7 października środa
Rano, o ósmej
ciemno, rzęsisty deszcz. Nie daje się wyjść z domu. Ciepło 18 stopni. Później
rozjaśnia się. Wiozę do Maryli następne 6 wiader spadów. Zawożę na przechowanie
pudło z narzędziami i worek z żaglami do Finna. Zapalam lampki na grobie Teresy. Na
obiad, trzeci raz flaki. Zakupiliśmy na trzech jedzących, ale Piotr ma dmę moczanową i
nie może jeść flaków. Co kilka godzin pada obfity deszcz.
8 października czwartek
Rano ponuro. Leje
temperatura 12 stopni. Przez cały dzień leje z ciemnych jednolitych chmur. Mamy
dzień lektur i drzemek. Gotujemy zupę jarzynową. Andrzej robi pełną miskę
sałatki jarzynowej. W nieużywanych pomieszczeniach zamykam okiennice.
9 października piątek
Słonecznie, ale
zimno i silny zachodni wiatr.
Znowu spadają jabłka. Jedziemy do Rynu po gaz i na zakupy. Palimy
węglem . Najadamy się wczorajszą zupą.
10 października sobota
W nocy zimno temperatura 2 stopnie, mgła. Później słonecznie. Do południa
roboty gospodarcze. Sprzątam w kuchni i korytarzu. Po wichurach wszędzie
pełno liści. Andrzej próbuje palić w pokoju mazurskim. Dymi się jak z
parowozu. Andrzej rozbiera piecyk i wygarnia tony sadzy. Po tym zabiegu dobrze
ciągnie i nie ma śladu dymu. Wieczorem dobija CALVADOS z Krzysiem Ostrowskim, Jumbą i
Wojtkiem /mąż siostry Ani
żony Krzysia/. Wojtek serwuje
rebuchową butelkę koniaku /koniak
MACALLAN SELECT OAK EXTRAORDINARY
SMOOYH/.. Są głodni.
Na Rominku nie znaleźli rydzów. Wojtek zażyczył sobie
przyprawę chili, czosnku i naci pietruszki. Zagotował
makaron do którego dodał przyprawę chili i oliwę. Danie z tej
mieszaniny, okraszone tartym żółtym serem, wywarło na nas duże wrażenie. Spalamy gałęzie po żywopłocie. Andrzej,
wieczny eksperymentator piecze kasztany w ognisku .
11 października niedziela
Rano Andrzej próbuje pieczone kasztany. Niestety, to nie te z placu Pigall, są gorzkie i twarde. Od rana pełne zachmurzenie. Później zaczyna
lać. Załoga Cavadosa zjada śniadanie na górze tzn. w domu.
Odpływają do Rynu w strugach deszczu. Nie użyli podczas tego wyjazdu. Około trzeciej
wstępują żeby zabrać moje paczki do Warszawy. Zajechali w momencie
kiedy dogotowywałem zupę. Jak ich przyjeżdżających zobaczyłem, to
dolałem pół czajnika wody do zupy i dodałem kostkę rosołową. Zupy
wystarczyło nawet na trzy dolewki i zostało jeszcze na jutro. Zaobserwowałem,
że Wojtuś /2 metry wzrostu/ ma zwiększone zapotrzebowanie na jedzenie i stąd mój zabieg z
zupą. Przyszła do nas wycieczka z Jory, Karasiowa, Janeczka, Czesław i jakaś
pani. Deszcz siąpił i nie chcieli wejść do chałupy
12 października poniedziałek
Od wczoraj Andrzej ładuje dobro przywiezione w ramach odszkodowania za
potop szwedzki. Zjadamy śniadanko słuchając Lalki. Wokulski pojedynkuje się z baronem
Krzeszowskim. Przed południem Andrzej odjeżdża. Wieczorem melduje o szczęśliwym
powrocie do Warszawy. Jola z Marysią szczęśliwie wróciły z Nepalu. Jola jeszcze
nie telefonowała. Dziewczyny są pełne wrażeń ze świata.
13 października wtorek
W nocy zimno, rano pełne zachmurzenie. Dopiero po południu trochę się
przeciera i baterie słoneczne w słońcu dają ok.
14 października środa
W nocy słychać huk wiatru od strony jeziora. Na podwórku nie czuje się
wiatru. Rano wiatr N o sile 6 do 8 B na jeziorze. Wraz z deszczem pada mokry
śnieg. Natychmiast topi się i jest nadal zielono. Wiatr ostro zawiewa i chmura
lecących liści wygląda jak ptaki z filmu Hitchcoka.
Około 14 zaczyna padać drobniejszym śniegiem i trawa bieleje. Tak gęsto pada,
że nie widać drugiego brzegu...Temp. plus 1 stopień. Dzidzia nie chce wychodzić
na taką pogodę. Przepraszam ją daję jakąś łapówkę. Podczas śnieżycy
komórka słabo odbiera. Występuje duże tłumienie na trasie do masztów
nadajników. Wczoraj wygadałem z Markiem z Bieszczad dość pokaźną sumę. Zostało
mi na 30 minut rozmowy. A tu nie wiadomo czy można wyjechać i uzupełnić kartę?
Mogło po drodze paść jakieś drzewo i wtenczas jestem uwięziony w gospodarstwie. Na
szczęście mam nieco paliwa i jakoś przetrzymam ciężkie czasy. Mam Scoth Whisky
15 października 2009 czwartek
Wcześnie rano ponuro, ale około 09 00 chmury nieco rozeszły się i około
południa była dobra pogoda. Na drodze do jeziora padł duży, siedemnastometrowy
jesion. Na ścieżce do jeziora jest tyko 6 metrowy czubek.
Zatarasował przejście do wody. Wiatr zerwał daszek ze stojaka na ręczniki. Dwa
jesiony padły na świerk, ale oparły się o konary i na razie nie grożą upadkiem. A wczoraj
przewidywałem upadek drzew i nie chodziłem po wodę. Uświadamiam sobie, że Paprok przez tą naniesioną wodę – ocalił mi życie! Ciągle
obawiam się upadku dużego, pochylonego nad zejściem jesionu. Ta cholera
wytrzymała ten wiatr. Gotuję duży gar zupy jarzynowej. Kto to zje? Małych
porcji nie potrafię gotować. Część jarzyn przed doprawieniem odstawię dla
Dzidzi. Jest zimno - poznaję po Dzidzi, której trzęsie się tyłeczek. Nareszcie
jest słońce wszystkie baterie słoneczne pracowicie ładują akumulatory. Godzinę
przed zachodem słońca odprawiam north walking i sprawdzam czy nie ma grzybów.
Pokazały się jedynie muchomory. Do zmroku mnóstwo zajęć gospodarczych. Jestem
ciekaw ile padło drzew
na naszych wyjazdowych drogach. W ciągu dnia nikt tędy nie
jechał. Zrobiłem na drodze znaczniki i jutro zorientuję się czy jest
przejezdność.
16 października piątek
Przez cały dzień pełne zachmurzenie, ale bez deszczu. Temp. ok. 5 stopni
bez wiatru. Zaczynam pakować manele na razie w warsztacie. Wielka
niewiadoma gdzie i co ukradną. Dużo maneli umieszczam nad pokojem mazurskim.
Tego dobra jest taka ilość, że złodziejaszek musiałby bardzo dużo stracić swego
cennego czasu, żeby coś cennego wybrać. Odwiedzili mnie Pajączkowscy.
Zapowiedzieli przyjazd i przyjechali mimo złych prognoz. W dobrym nastroju
wypiliśmy herbatę i zjedliśmy hazajową zupę.
Pojechali przez Ryn do Mikołajek,a potem do znajomych
w Spychowie albo do swego zaprzyjaźnionego pensjonatu. Domyślam się że droga do Rynu jest przejezdna. Z warsztatu usuwam
stare cementy i sprzątam liście nawiane podczas ostatnich wiatrów. Do zmroku
trenuję chodzenie z kijkami.
17 października sobota
Rano mgła i zimno. Nie wiać przeciwległego brzegu. Nie widać też dębu Gajewicza tzn. dużej topoli. Andrzej Paproki
odkrył na niej ślad po uderzeniu pioruna. Jest odłupana kora i dołek przy pniu.
Po śniadaniu ostro zabieram się za przygotowania do wyjazdu. Póki zimno - działam w
domu. Przed południem mgła zanika. Działam w ogródku. Likwiduję rusztowanie po
ogórkach. Można powiedzieć, że udał sezon na ogórki. Zrobiłem około 33 słoików na zimę i na bieżąco do zjedzenia na miejscu
cztery hoboki.
Z satysfakcją patrzyłem jak goście jedzą i nadstawiałem ucha na pochwały. Przed
zmrokiem north – walkinguję.
Zrobiło się mglisto i zanosi się na mżawkę. Żeby było fajnie
– zapalam pod kuchnią.
18 października niedziela
Rano pochmurno i mglisto. Dopiero przed południem słońce. Ostra
likwidacja obozu: stół do mycia naczyń, zapakowanie dwóch TV typu Vela, radia, UPS /do zamiany 12V na 230V/. Zdejmuję baterię
słoneczną, i przewód od anteny. Szparuję jabłka do blaszanych
kotłów. Wszystko biegiem.
Dobrze że jest zimno. Przed wieczorem zawożę paczki do
Karasiowej, później odwiedzam Marylę i zapalam świeczki u Teresy. Pejzaż mglisty,
ale fajny. Jest przenikliwie zimno ok. 2 stopnie. W
domu pusto, zimno i cicho bez TV i radia. Robię spis co schować i co zabrać ze sobą. Co
kartofel – to decyzja.
19 października poniedziałek
Każdy szanujący tradycję i wierzący w przesądy żeglarz - nie zaczyna
rejsu w poniedziałek ani w piątek. Rano szron na dachu samochodu i na
trawie. Topi się dopiero po 9 gdy zaczyna operować
słońce. W związku z planowanym wyjazdem, nie śpię od piątej rano. Wstaję o0700
i zaczynam bardzo ostro przygotowywać wyjazd. Przed dwunastą stwierdzam, że jest jeszcze tyle do
zrobienia, że trzeba zaplanować 4 godziny pakowania w tempie alarmowym. W
związku z tym, po naradzie z Dzidzią – odkładamy wyjazd na jutro. Jest piękna
słoneczna pogoda. Gotuje zupę jarzynową z produktów ogródkowych. Jak zawsze
duży gar. Resztę zupy chowam do dwóch słoików na zaś. Chowam nad
pokojem mazurskim mnóstwo paczek, baterie słoneczne, buty garnki etc. Przed
zachodem słońca zawożę cztery paczki do Karasiowej. Sąsiad Karasiowej Janusz zaprasza na wino.
Sala kominkowa
fantastyczna! Ujutnie ciepło no i bardzo miła rozmowa z gospodarzami.
Podłoga jest wyłożona sjeneńską cegłą, a właściwie
specjalnie wypalona ze
strukturą taką jaką mają płytki podłogowe. Kominek bardzo sprawny jest nieco odstawiony od ściany co
gwarantuje grzanie wnętrza a nie zewnętrznej ściany. Zachęcili mnie do
zapoznania się z książką Ferenca Mate „Wzgórza Toskanii” i
„Winnica Toskanii”. Oni właśnie wrócili z Włoch. Janusz ma internet
z Ery Tak-tak. Modem kosztuje grosze a abonament 40 złotych! Natychmiast zakładam! W domu zimno 12
stopni. Palę pod kuchnią. Zimno jak w psiarni.
20 października wtorek
Od rana chowanie
wszystkiego co mogłoby się przydać inteligentnym małpoludom.
Chowam przede wszystkim fajerki z kuchni, garnki i patelnie aluminiowe, noże
widelce i łyżki, kuchenkę gazową i butle z gazem, wiadra, kołdry, koce ,
łopatę , grabie, siekierę i mnóstwo innych rzeczy. Wylewam wodę z naczyń żeby w
razie mrozu nie spuchły. Umieszczam trutkę na szczury we wszystkich
pomieszczeniach i w piwnicy. Coś zjadamy. Z ogródka biorę kilka porów i
selerów. Zostawiłem jeszcze rosnącą czarną rzepę i soplowate
rzodkiewki. Ształuję do samochodu walizki
i liczne paczki . Zamykam okiennice i nie wiadomo jak się zrobiła się godzina 14 30!. Jechać
czy nie jechać ? Pada deszcz. Można przewidzieć ,że
będzie ciemno od 1730, czyli od połowy drogi. Jednak pojechałem.
Po drodze liczne przystanki. Remontują drogę. Gdzieś w lesie przebiega
sarna tuż przed samochodem. Na szczęście nie pędzę jak wariat i nie doszło do
bliskiego spotkania. Za Przasnyszem robi się ciemno. Na tej trasie jest mały
ruch i jedzie się komfortowo. W Makowie uniknąłem staranowania przez karetkę pogotowia.
Gdy ruszyłem na zielonym świetle i już byłem na połowie skrzyżowania,
nagle z prawej pojawiła się karetka pogotowia, która w tym momencie dopiero
włączyła sygnał. Zdążyłem zahamować i z tyłu nikt na mnie nie wpadł. Koszmarna
jazda zaczęła się od Pułtuska. Nieprzerwany sznur aut
z przeciwka, deszcz i ciemno. Ledwo widać środkowy i boczny pas. Jakoś udało
się jeszcze raz dojechać szczęśliwie do Warszawy. Na czwarte piętro wnosimy
bagaże. Pomaga Stasio i sąsiad .Biorę ciepły prysznic
i stwierdzam: jak dobrze być w domu. Przez tydzień nie opuszczałem Sadów, nawet nie przechodziłem przez
ulicę na drugą stronę.