1 sierpnia sobota

 

W piątek , przewidując jutrzejszy  wyjazd Andrzeja, przy aperytywie wypijamy naprzód wino mołdawskie  Muskat Jużnyj. Jakoś nam to nie idzie i przechodzimy na Spicul de Dur. Jest to nazwa wódki pszenicznej produkowanej w Mołdawii. Ma specyficzny smak przypominający jakieś przepracowany olej. Jest upalnie i wyraźnie daje się odczuć skutki tych napojów. Ziemia trochę się kołysze jak okręt w czasie sztormu. W poczuciu obowiązku zerwania czarnych porzeczek udaję się do ogrodu, gdzie zbieram miednice tych jagód. Krzaki porzeczek skutecznie amortyzują kołysanie.  W czasie tej czynności uszły wapoory tych napojów i  ustało kiwanie. Porzeczki przebrałem z liści i zanieczyszczeń, wypłukałem przy źródełku, następnie ugniotłem z cukrem i wlałem do balonu nr 4. Wina w tym roku pracują na drożdżach Malaga                    Wieczór abstynencki. Jutro Andrzej jedzie do Warszawy. Około 23 przyjeżdża Zbyszko z Dyziem. Zbyszko długo zaprasza Dyzia, żeby wszedł na strych, długo go prosi : Dyzio połóż się. Dyzio zaśnij.  Do CHani mówi szetemDyzio położył się, posłuchał.

   Dziś rano piękna pogoda ciepło nie upalnie, woda w jeziorze wspaniała. Po kąpieli panie wygrzewają się na słońcu i długo rozprawiają o nie wiadomo czym. Śniadanko na świeżym powietrzu około 10 rano. Wtem ukazuje się Zbyszko, który akurat był wstał. Oczywiście, po kąpieli dociera na  dogasające śniadanie. Wyjeżdża Andrzej Liwski. Około południa przybija ogromna motorówka z rodziną Zbyszka, która porywa go na przejażdżkę. Niestety bez Dyzia... Przyjeżdżają Tyszki. Wyładowują deskę z akcesoriami. Józio rezygnuje z pływania na desce ze względu na oszczędzanie kręgosłupa. Deskę darowuje Olowi  Tomaszewskiemu. Jadą po łódkę do Jankowskiego. Zabierają ze sobą Chanię.  Łódkę przyprowadza  Józio z Chanią. Hania Tyszka przyprowadza samochód. Znów kolacyjka. Jola elaboruje smaczną sałatkę z ogórków, poobiadowych kartofli, jajka, majonezu i ogródkowej zieleniny. Zgodnie z przewidywaniami, Zbyszko nie wróci dzisiaj. Dyzio osierocony, poszedł spać do Murki. Jest cicho i spokojnie.

 

 

 

2 sierpnia niedziela

 

Odjeżdża Marysia z Chanią. Po południu przybija olbrzymia motorówka ze Zbyszkiem i znajomymi syna Zbyszka .  Motorówka ma  trzech właścicieli. Moc silników 2 razy 450 KM!. Szybkość 80 km/h. Zbyszek wysiadł do wody . Na spotkanie popłynął Dyzio /labrador/. Tyszki stoją w porcie . Organizują aperytywę i smaczny obiadek. Wieczorem przybywa Agnieszka Tomaszewska-Rosat z mężem i trzema synami. Józio podarował swój sprzęt deskowy jej najstarszemu synowi. Załadowali deskę i po skromnej herbatce udali się spiesznie do Brwinowa, gdzie mieszkają. Pogoda wspaniała mimo złych prognoz.

 

 

 

4 sierpnia  wtorek

 

Odwiedzili nas Basiule. Robimy aperytywę na dole. Zjadamy trofiejne ciastka.  Jola z Hanią jadą do Rynu po Joasię Liwską. Na obiadek chłodnik jurajski  a na drugie kiełbaska z kaszą gryczaną okraszoną skwarkami z wędzonej słoniny. Dochodzi do ostrego starcia między Dyziem i Kiszczakem. Polała się psia krew...Skłębione psy rozdzielała Jola ze Zbyszkiem. Jola podnosiła Dyzia za jaja a ja oblałem całą czwórkę pomyjami, bo nic innego nie miałem pod ręką. Wszyscy zostali spacyfikowani. Kiszczak jeszcze długo rzucał po kilka razy najgorsze wyrazy obrażające Dyzia. Dyzio to sobie zapamięta...Wieczorem Joanna prosiła Zbyszka, żeby pokazał tresurę z komendami: siadł  ! stój ! leżeć!. Było już późno i Zbyszko nie chciał męczyć sennego psa.

 

 

 

5 sierpnia środa

 

Po śniadanku, towarzystwo rozjeżdża się na zakupy. Hania z Joasią jadą do Mikołajek, a Gajewicze do Rynu. Jola ze Zbyszkiem jadą na rowerach do Słabowa.  Mieszka tam małżeństwo poznane u Jarka w ubiegłym roku / Kasia i Donat/.. Według opowiadań naocznych świadków jest tam po prostu Raj na ziemi. Grządki zadbane, ścieżki wysypane szutrem, wspaniały warzywnik bez śladu chwastów. Mają własną krowę , którą gospodarz dostał w prezencie od przyjaciela. Gospodarz poluje a z warzywnika robi zapasy na zimę . Są prawie samowystarczalni. Do Warszawy nie mają zamiaru wracać. Po południu dobija Paulina z mężem /córka Stefana Parvi/. Na świeżym powietrzu kosztujemy firmową wiśniówkę. Wieczorem przenosimy się do domu na kolacyjkę. Hania, w Mikołajkach zakupiła olbrzymią sieję. Ryba wspaniale udekorowana na półmisku bardzo wszystkim smakowała. Przy stole, jak zawsze , snuły się równolegle, równocześnie i bardzo głośno, opowieści na dwa do czterech głosów.  A luda było sporo. Jola, Gajewicze, młodzi Parviowie, Zbyszko, Joasia, Tyszki i  Hazaj to piszący. Na szczęście Dyzio już spał i nie domagał się dołączenia Go do towarzystwa. Nie  szczekał. Pogoda nadal dobra. Zaczyna być sucho. W ogrodzie kiełkuje czarna rzodkiew i następny rzut koperku.

 

 

 

6 sierpnia czwartek

 

Rano kąpiółki. Śniadanko do 1100. Gajewicze zapraszają na aperytywę na 1300.  W miłej atfosmerze obciągamy trzy wina /kwasiory wg Liwskiego/.  Odpływają młodzi Parviowie /Paulina z Michałem/. Po południu, od przystani, słychać jakieś podniesione głosy. To przybili  Maowce. Sponsorują wspaniałą kolację. Smakujemy sieję i pigwówkę. Gwar jest znaczny  /pięć pań równocześnie mówiących/ , ale jak przyłożyć ucho do opowiadającego, można usłyszeć i częściowo zrozumieć kwestie wygłaszane przez interlokutora. W ten sposób wyładowuje się chęć wymiany poglądów.  W domu nikt tego nie chce słuchać, a tu jest okazja do wygadania. Sądzę że temu można zaradzić budując dwa namioty, oddalone od siebie i izolowane akustycznie. Jeden namiot dla pań drugi dla mężczyzn. Arabowie tak robią od wieków, ale gdzie mam do tej kultury...Odbyła się naukowa dyskusja na temat zapuszczenia bakterii do Durobergera. Maowiec , specjalista,  od takich instalacji, sugeruje profesjonalne rozwiązanie. Radzi wpuścić w głąb rurkę i wpompować dużo wody. Bez odpływu będziemy mieli strumyk fekaliów na ścieżce dostępu do durobergera. Każdy powiedział co wiedział a będzie jak było. Postarajmy się określić średnie „obciążenie” WC: Obciążenie powyżej 15 osób trwa do 20 dni w roku. 20/365 daje srednie obciążenie  0.055 osoby/ dzień. Ja siedzę tu przez pół roku co daje obciążenie 0.5 osoby /dzień pobytu. Razem 0.55 osoby /dzień plus sporadycznie pojawiające się osoby. Można pesymistycznie założyć , że obciążenie wynosi 1 osoba na dzień. 365* 0.25 = 90 kG fekaliów. Co daje podwyższenie się poziomu o  9cm/ 2.5 m.^2 =  2.25 cm!. Nie uwzględniam wsiąkania w glebę i parowania. Oczywiście, jak ktoś chce rozwijać hodowlę pożytecznych bakterii, to należy równo lać i patrzeć jak g. płynie. Duroberger obchodzi 35 lecie działalności i dotychczas  nie wystąpił z brzegów. Dużo wody dostarcza dach nad czeluścią durobergera. Powierzchnia dachu wynosi około 2.5 m.^2.  Każdy opad  np. 10 mm dostarcza 25 litrów wody. Ostatnio, co dwa dni  występowały opady ok. 30 mm/m.^2. W celu poprawienia procesów biologicznych, co roku, wylewam tam drożdże po produkcji wina.  Drożdże malaga, porto i portwein. I nie dziwię się gdy wychodzące osoby  nieco się zataczają. 

 

 

 

9 sierpnia niedziela

 

W sobotę odjeżdżają Gajewicze. Marcin przejął łódkę i natychmiast popłynął na drugą stronę. Od piątku gościmy Maowców. Wczoraj zaokrętowali Jolę i Joasię i popłynęli do Mikołajek. Wrócili późno nieco zmęczeni... Dziś panie wstrzymywały się od  alkoholi. Pogoda wspaniała. Trawnik  zmienia kolor a w ogrodzie zaczyna być sucho. Instaluję agregat  i obficie podlewamy spragnione rośliny. Józio naprawił pych i drugi dzień go maluje. Ponadto czwarty dzień wprawia szczękę do fału steru. Po południu pojawiła się Ewa od Ziemackiego. Potrzebowała pomocy bo po obiadku u Krisa samochód nie dawał się uruchomić. Pojechaliśmy całą ekipą z Maowcem na czele.    Maowiec  od razu zauważył, że klemy od akumulatora są zaśniedziałe.  Potem dołączył akumulator z auta Tyszków i

nie udawało uruchomić  bo działał immobilizajer. Po pół godzinie prób, Ewa przypomniała sobie, że równocześnie z zapalaniem należy nacisnąć  ukryty wyłącznik immobilizera.  Z Maowcami odwiedzamy Tomka. Oglądamy piękne obrazy olejne malowane przez Grażynę. Zosia zakupuje  jeden obrazek.

 

 

 

10 sierpnia poniedziałek

 

Rano jedziemy z Jolą do Mrągowa. Robimy zakupy  w Raście i zawozimy kosiarkę do reanimacji. Po obiedzie z chłodnikiem, Jola z Joasią udają się na północ w rejs z Maowcami. Dobija Zygmunt Szreter SQ6FZ z żoną Ewą i jamniczką. Okręt nosi nazwę Yamnik. Do zmroku prowadzimy z wrocławiakami  rozmowy  na różne tematy. Okręt parkują w Zielonym Gaju. Chwalą tamtejsze warunki  /opłata roczna 1000zł/. Port jest w głębi lądu i nie ma tam fali.

 

 

 

11 sierpnia wtorek

 

 Rano, po 10 odpływają sympatyczni wrocławiacy. Dostaję wiadomość, że samochód jest po przeglądzie. W warsztacie zamontowali klocki hamulcowe w przednich kołach. Do warsztatu dowiózł mnie Józio. Odwiedzam  w Użrankach grób Teresy, podlewam kwiatki, chociaż wiem że idzie na deszcz. Odwiedzam Marylę. Wymieniamy doświadczenia - nas ogrodników. Maryla częstuję wspaniale przyrządzoną sałatą. Po południu zaczyna padać /ok. 5 mm/m.^2/. Dobre i to. Na obiad zapraszają Tyszki.  Obiad z oprawą , smaczna sałatka , a następnie flaczki z racuszkami. Dzidzia nie ma wstępu na okręt, siedzi na trapie, moknie i szczeka. Dobrze się dżemie po takiej uczcie. Po 17 00 przestaje padać.  Zapuszczam następną, piątą w tym roku, partię  kiszonych ogórków. Wieczorem kolacyjka w domu opracowana przez Hanię . Jak zawsze, miła rozmowa na niekonfliktowe tematy. Nasi rejsowicze cumują w Pięknej Górze.

 

 

 

12 sierpnia  środa

 

W nocy pogodnie. Perseidów jakoś nie widać. Dziś wieczorem ma być maksimum. Jakoś  nie widać tego wysypu.  Nad ranem padł obfity deszcz. Pogoda pastelowa , niebo nieśmiało pokazuje się między rozmytymi chmurami.  Tyszki zastanawiają się czy wypłynąć. W końcu decydują się na wyjazd do Teresy na grób i do sklepów. Lądują w Mrągowie. Przygotowuję do kiszenia drugą partię ogórków.  W tej partii wychodzi 6 słoików. Po południu znowu obfity deszcz. Nasi rejsowicze meldują się z jez.  Dargin. W ogródku  sieję rzodkiew sople. Znów wspaniała kolacyjka. Serwują  sieję na listkach sałaty i pomidory z grecką fetą.

 

 

 

13 sierpnia czwartek

 

Pogoda  przemienna. Trochę słońca, trochę deszczu itd. Od czasu do czasu burza z gradem i deszczem, potem znowu słońce. Wieczorem kolacyjka w gronie trzech osób i dwóch  psów w tym jeden docent....Rejsowiczów spodziewamy się jutro , po południu. W czasie kolacyjki, w miłej  cichej atmosferze, niespodziewanie otwierają się drzwi  ze strasznym wrzaskiem.  To nasi rejsowicze wrócili przedwcześnie. W porcie,  przy cumowaniu czekała ich niespodzianka. Przy odpływaniu, Mao zostawił  długą pływającą cumę przyczepioną do bojki. Podczas porannej kąpieli natknąłem się na kołek tkwiący od wieków w dnie i żeby go można było znaleźć, przywiązałem go wyblinką   do tej pływającej cumy. Rano miałem w planie zlikwidowania tego kołka. A tu  późnym wieczorem, niespodziewanie zjawili się rejsowicze.  Znaleźli po ciemku cumę przywiązaną do łańcucha , ale cuma była jakoś za krótka. Maowiec  wlazł więc do wody i po cumie doszedł do kołka, gdzie była zaplątana cuma. Nie mógł zrozumieć, jak pływająca cuma mogła  zaplątać się na kołku tkwiącym głęboko na dnie.  Sprawa się wyjaśniła . Było dużo śmiechu. A rejs był udany . Były znakomite trunki na każda okazję...

 

 

 

14 sierpnia  piątek    Rano słońce , później od czasu do czasu zachmurzenie i deszczyk. W sumie fajno. T

 

Tyszki jadą na wycieczkę do Św. Lipki . Jola jedzie na miody i do Krzyżan. Na noc przenosi się na strych  Na sobotę zapowiadają się młode Snochowskie i Ewa(moja siostrzenica) z Kenem. Jola maluje podłogę  w swoim pokoju. Wieczorem pożegnalna kolacyjka  z pysznymi sałatkami. Tyszkom wręczamy pamiątkowy rysunek, laurkę, wykonany przez Joasię. Na rysunku najważniejszym, charakterystycznym dla Jury jest widok podwucetowej jabłonki z obciętymi gałęziami. Koło jabłoni jest. miednica z wodą, mydłem i ręcznikiem. Księżyc w ostatniej .kwadrze. Chłodno, w nocy ma być 7 stopni..

 

 

 

15 sierpnia  sobota święto Matki Boskiej  Zielnej

 

Rano, po śniadaniu , żegnają się Tyszki. Obiad wcześniej bo  o 161 5 . Do Mrągowa przyjeżdża Ewa z Kenem. Bez przygód godnych opisania przywożę ich do Jury. Ken je i wszystko Mu smakuje. Przynajmniej nie daje po sobie poznać. Wypija nawet kieliszek wódki. Z przerażeniem patrzy jak bez szkody dla zdrowia wypijamy dawki śmiertelne dla innostrańców. Kiszone ogórki udały się. Wszystkim smakują.

 

 

 

16 sierpnia niedziela

 

Volens nolens woduję finna. Ken wypływa na Tajfunie. Jakoś na wiosłach, udaje mu się dopłynąć z wiatrem do zatoczki. My z Ewą płyniemy finnem. Ewa zaniepokojona czy on popłynie pod wiatr, proponuje żebym wziął  Kena na finna, a ona popłynie tajfunem. Wiatr chwilami wiał dobrą czwórką. Można było we dwie osoby wpadać w ślizg. Ken nieco sztywniał, podejrzewam, że ze strachu . Przy powrocie do przystani, już blisko naszego brzegu, kręcący wiatr uderzył gwałtownie z drugiego kierunku – i dostałem bomem w głowę. Pływanie na finnie we dwie osoby -  jest  złym pomysłem.  Ewa nie mogła usiedzieć w miejscu i na rowerach pojechali  do Mikołajek.

 

 

 

17 sierpnia poniedziałek

 

Wcześnie rano Jola z Joasią Liwską odjeżdżają do Warszawy.

U Jankowskiego udaje się wyczarterować łódkę typu Sasanka. Cena przystępna 120 zł/dobę. Zamawiamy na trzy doby.  Nieźle wyposażona: bezpieczne kładzenie masztu, Lazy Jack na bomie, szafka z WCetem, dwie kotwice, kuchenka gazowa, drabinka do wchodzenia z wody po kąpiółkach. W maszcie sprężyna ułatwiająca  kładzenie i stawianie masztu. Silnik palący od jednego pociągnięcia. Jutro się okrętujemy. Przed wieczorem Ewa wyciąga biednego  Kena na rowerową wycieczkę,

 

 

 

18 sierpnia  wtorek

 

 W Rynie okrętujemy się na wynajętej Sasance. Wiatr  przy brzegu umiarkowany. Po wypłynięciu na szerokie wody, wiatr wzmógł się i gwizdał na wantach. Nie zarefowaliśmy się . Płyniemy na samym grocie. Nieźle przykłada. Trudno osiągnąć szybkość żeby można bezpiecznie sterować i ostrzyć w mocnych szkwałach. Ken lekko zesztywniały, ale nic po sobie nie pokazuje. Ewa widząc trudne warunki , stanowczo proponuje powrót do portu. Decydujemy się na dopłynięcie do zatoki Rominek i tam pod osłoną lasu zarefować się. Jakoś domyślamy się jak refować z urządzeniem tzw. lazy jackiem. Na zarefowanym grocie  bez emocji docieramy do portu w Jurze.

 

 

 

19 sierpnia   środa

 

Rano wiatr pomyślny z zachodu. Pędzimy do Mikołajek. Tam, przed mostem,  pierwsze kładzenie masztu. Dzidzię dajemy do kabiny żeby nie przeszkadzała w manewrach. Udaje się. Za mostami dobijamy do pomostu żeby wysikać Dzidzię i postawić maszt. Przy dobijaniu na silniku, zabrakło 2 metrów do pomostu. Włączyłem silnik na chwilę  i przydzwoniłem w pomost. Załoga nie wyskakiwała do ochrony łódki. Po postoju odbijamy i na wodzie stawiamy maszt. Poszło bez przygód. Ewa postanowiła zrobić kanapki dla załogi. Jakoś nie może znaleźć pół metra kiełbasy żołnierskiej. Dzidzia spokojnie przyglądała..  się poszukiwaniom. Płyniemy w Bełdany i ok. 17 dobijamy do brzegu. Wynosimy Dzidzię na brzeg, a ona włazi po pas do wody i pije jak smok podwawelski. Domyślamy się że już nie trzeba szukać kiełbasy... W rejsie towarzyszy nam Jumbo na Calvadosie.  Jumbo pływa z żoną i małą, sympatyczną Zuzią. Palimy ognisko. Jumbowie  w ognisku pieką kartofle. Kartofle zawijają w folię aluminiową , po upieczeniu są bardzo smaczne. Skórka nie jest spalona i  bez piasku.  Kilka razy przeżywamy chwile grozy z powodu fal wzbudzonych przez motorówki 2 x 250 KM. Nie ma sposobu na tych uciążliwych, bogatych kretynów.

 

 

 

20 sierpnia  czwartek

 

Rano cisza na morzu. Wypływamy na silniku. Około 11 zaczyna wiać tu i ówdzie. Halsujemy. Ewa , na pęczki mija  przeciwników. Wychodzimy na Śniardwy. Ewa i Ken kąpią się na sznurku  za rufą . Wiatr ledwo ledwo. Płyniemy do Mikołajek. Mając zaufane do załogi i pogody ucinam sobie drzemkę. Bez emocji kładziemy maszt  a za mostami  stawiamy. Wiatr słaby więc idziemy na silniku. W pobliżu Skorupek załoga zbuntowała się i zażądała postawienia żagli. Dopłynęliśmy z fasonem do Jury. Niestety, nie mieliśmy tłumu witających nas  widzów. Marka z wnukami nie było. Pojechali do Mrągowa do apteki.

 

 

 

21 sierpnia piątek

 

Wypływamy rano ok. 9. Do 12 mamy termin oddania łódki. Wiatr z południa. Pogoda piękna. Bez trudu docieramy do Rynu. Dobijamy do czerwonej łódki, na której poznaję Zenka nauczyciela z Rynu. Chwytają cumę i pomagają zacumować. Z tej łódki wyskoczyła hoża dziewczyna, która przyszła się ze mną przywitać. Stałem na dziobie i odbierałem przywitalne całusy. Domyśliłem się że  jest to córka Kazimierza, serdecznego przyjaciela z Rynu./ nie! to była wnuczka Zosi z Krzyżan/ Chwilę potem w komplecie nadeszli Majkowscy . Zosia z córką  Jarek z żoną. Też na przywitanie wycałowaliśmy się z dziobu łódki. Wieczorem pożegnalna kolacyjka u Krisa. Zapraszamy Jolę , która przyjechała na weekend. Zamawiamy sandacza, sieję i pierogi Ani. Okazuje się że Ania już nie współpracuje z Krisem i sam je robi. Wszystko, jak zawsze  u Krisa, było smaczne  Zrobiło się ciemno . Wracamy po omacku, z psami, na piechotę przez las.

 

 

 

22 sierpnia  sobota

 

Od rana pogotowie wyjazdowe. Śniadanie wcześniej. Samochód do Warszawy z Mrągowa o 11 00. Kanadyjczycy z dwoma olbrzymimi walizkami, ładują się do komfortowego autobusu. Bez przygód docierają do Liwskiej, która zaprosiła ich na przenocowanie w Warszawie.

Wieczorem zwiedzają Nowy Świat , Krakowskie Przedmieście i Stare Miasto. Nazajutrz wyjeżdżają pociągiem do Berlina, a później, sleepingiem do Paryżewa. Ewa wybrała taki wariant podróży bo Ken /sixty years old/ jeszcze nie jechał koleją , a tym bardziej sleepingiem. Nie zdziwiłbym się, gdyby Ken postanowił: never again!. Do Kanady dotarli, bo na komórce odczytałem że dzwonili. W Mrągowie odbieram zreanimowaną  starą kosiarkę.

     W poniedziałek  wieczorem, dobija Jumbo. Kolacyjka w miłym towarzystwie. Zostają  do wtorku rano. Dostaję wiadomość, że siostra  moja w domu  upadła i przez godzinę nie mogła  wstać. Powiało grozą. Zacząłem się pakować do wyjazdu. Na szczęście siostrą opiekuje się sąsiadka. Sąsiadka nie ma dochodów i z korzyścią opiekuje się siostrą. Co dwie godziny zagląda czy nie potrzeba pomocy. Siostra boi się chodzić, a często potrzebuje do WCetu, więc nie pije płynów. Tak sobie odwodniła organizm ,że ma zawroty głowy i pada. Nadaremne jest tłumaczenie ze należy pić co najmniej dwa litry płynu dziennie. Starzy ludzie nie zmieniają  zdania i przekonań...

 

 

 

27 sierpnia  czwartek.

 

Nadal ciepło i słonecznie. Gdzieś tam w Polsce burze, podtopienia, wichury etc. A tu brakuje deszczu dla ogródka i na grzyby. Zasiewam następny zestaw: rukolę, rzodkiewkę i  koper. Po południu  odnajduje nas sympatyczne małżeństwo „miastowych”, którzy mieszkają w Słabowie / Kasia i Donat/. Trafili - bo szukali domu bez elektryczności. Są zachwyceni.. Odwiedzą nas w sobotę, jak będzie Jola. Woda w jeziorze nadal ciepła. Jaka temperatura? Nie wiem, bo termometr porwała fala.

 

 

 

28 sierpnia  piątek

 

  Nadal piękna pogoda, woda w jeziorze ciepła. Wiatr  z południa 1 do 2 B. Robię porządki: trzepanie dywanów, zamiatanie  i mycie stosu naczyń. Jola przyjeżdża wcześniej niż zazwyczaj. Natychmiast biegnie wykąpać się. Serwuję obiad. Zupa grochowa z makaronem /bez kapusty bo Jola nie lubi/ na drugie kotlety mielone z leczem. Kotlety i leczo zrobiła Jola dla Hazajka tydzień temu. Odgrzewane przetrwały .Opalamy się w ciepłym słońcu. Wieczorem Jola idzie na spacer na Górkę Widokową.  Odrywam się od komputera i idę na spotkanie z powracającą Jolą . Dzidzia szaleje z radości i szczeka jak szalona. Jola nie nadchodziła , więc skręciłem w bok do Tomka. Wtem dzwoni komórka: tu Witek, czy u was coś złego się dzieje, że pies tak rozpaczliwie szczeka? Już siedzę w samochodzie i jak coś złego się dzieje - to przyjeżdżam. Uspokoiłem Go i doniosłem ,że właśnie do niego podążamy. Był sam i pełnił chlubną rolę ciecia. Zaproponowałem wypicie naszego cieciowego.  Wypiliśmy herbatę cynamonową z mleczkiem, ale bez cukru. Zrobiło się ciemno. Drogę oświetlał Księżyc i Jowisz . Z Jolą oglądamy zdjęcia z licznych tegorocznych imprez. A jest tego wiele. Będzie co segregować w zimowe noce.

 

 

 

29 sierpnia  sobota

 

W nocy ciepło. Widać dalekie wyładowania. Zamykam okna na strychu. Do godziny 12 nie pada. Później mamy obfity opad. Łapię deszczówkę do wszystkich naczyń. Pada do 18. Przyjeżdżają Gajewicze. Marcin nie przypłynął. Stoi na Rominku i w taki deszcz nie będzie płynął. Jutro o 11 odjeżdża do Warszawy. Miał żeglarskie przygody. Podczas burzy puściły kotwice i wylądował na piaszczystym brzegu. Odwiedzam Marylę. Zaglądam u niej do internetu. Ewa szczęśliwie doleciała do Kanady. Paweł przysłał zdjęcia   wycieczki  po Warszawie . Bardzo dobre zdjęcia  wykonane profesjonalnie. Wieczorem kolacyjka z winem. Gajewicze mieszkają  w „numerze”. Grzegorz Borkowski jest na Jezioraku. Przypłynie  tutaj około 15 września.

 

 

 

30 sierpnia   poniedziałek

 

Odetchnęliśmy po nawale gości. Jola  rano odjeżdża do Jabłonny. Ranek pogodny, ale po zimnej nocy chłodny. Wczoraj w odwiedziny przyjechał Julek z rodziną. Stefa od razu wsadziliśmy na Tajfuna i on szczęśliwy do popołudnia spokojnie łapał ryby. Złapał dwie płotki i dwie większe krasnopióry 20 cm. Był dumny i zadowolony z wypadu. Było małe zamieszanie w porze obiadowej czy mają zostać na obiedzie . Nie byliśmy  przygotowani  na taką okoliczność. Wtem przyjechały Krzyżany w sile 8 ludzi. Julkowie się przestraszyli i szybko  odjechali do Warpun. Krzyżany wystawiły Pana Tadeusza i kazały przynieść kieliszki.  Obiadu dla nich nie serwowaliśmy. Musieli zadowolić się sałatą smakowicie przyprawioną przez Igę.  Kaźmierzowa wyciąga z torebki dar w postaci nalewki na kwiatach czarnego bzu . Głośno śpiewamy Podolankę. Dostajemy telefon od Tomka, który zaprasza całe towarzystwo do siebie. Wsiadamy  /12 osób plus rower i dwa psy/ do terenowego Jeepa  i zajeżdżam do Tomka. Wysyp ludzi z gazika nagrywa Jarek. Mile spędzamy czas w towarzystwie Tomków i Witka Dębickiego z żoną. Przy śniadaniu, słuchamy na dwójce pierwszego odcinka Lalki. Dzień upływa na licznych pracach. Andrzej coś robi przy łódce a ja wykonuję prace ogrodowe. Pikuję sałatę otrzymaną od Maryli. Maluję  drewnochronem ławki  i stoły. Zapuszczam kiszenie następnej partii ogórków. Testujemy wino porzeczkowe.

 

 

 

Maj

 

Czerwiec

 

Lipiec

 

Sierpień

 

Wrzesień

 

Październik