1 czerwca , wtorek

Rano, o świcie /07 00/ Jola wyjeżdża do Warszawy. Na luzie, nie spiesząc się, konsumujemy śniadanie. Około południa przejaśnia się i robi się ciepło i miło. Na obiadek dwa rodzaje kaszanki  z fundacji Maowców. Wieczorem odwiedzamy Skolimowskich.  Do Tomka przyjechał Teściu z małżonką.

 

2 czerwca, środa

 Ciepło, słońce grzeje przez  cienkie chmury. Maowiec przegląda kosiarki. Noże mają tępe ostrza i nic dziwnego, że koszenie jest przerywane przez skoszoną trawę. Pyta czy mam szlifierkę? Oczywiście nie mam. Więc wziął noże, poszedł do łódki, wyciągnął agregat prądotwórczy, szlifierkę i naostrzył te noże.  Całkiem inne koszenie! Maowcy przed południem udają się w dalszą drogę. W ogródku poszerzam północną ścianę. Wycinam rozrośnięte krzaki czarnego bzu. Będzie stanowisko na pnącą szparagową fasolę. Rozsady z wyrośniętych w doniczkach ogórków, padają. Zostały żywe cztery sadzonki .  Namoczone i wsadzone do ziemi w piątek nasiona ogórków jeszcze nie wyszły. W radiu zapowiadają burze na Mazurach. Wystawiam wiadra na deszczówkę. Godzina 23 00 widać błyski błyskawic. Nie słychać grzmotów. Godzina 24 00 błyskawice co 1 do 5 sekund. Słychać odległe grzmoty z kierunku  Mikołajek. Wyłączam antenę, antenę do TV i odłączam kabel od baterii słonecznych. Kabel od tych baterii biegnie wzdłuż metalowej rynny i lepiej nie kusić licha. Burza zaczęła się o 00 20 i trwała ponad godzinę. Wyładowania w 80% odbywały się między chmurami na wysokości  1500 do 2500 m. opad wynosił 25 – 30 l/m2.

 

3 czerwca, czwartek, Boże Ciało

Ciepło, słońce świeci przez cienkie chmury. Tuż po południu przybywa Piotrek Osóbka z Marysią.  Iga serwuje  smaczny obiad.

 

4 czerwca, piątek

Rano ponuro pełne zachmurzenie, ale około 09 00 chmury znikają i do wieczora mamy piękną, słoneczną pogodę. Wieje silny, północny wiatr. Nad jeziorem zimno, na górze upał. Maowcy, którzy wczoraj wieczorem przybili , dziś odpływają w nieznanym kierunku.  Na pożegnanie daję im zieloną cebulę i zielony młody czosnek. Oni naprawdę doceniają walory smakowe tutejszej zieleniny. Piotr od rana wykonuje prace wskazane przez Kierownictwo.  Wykonuje nowy próg przy drzwiach kuchennych. Stary próg został przegryziony przez szczura, który tu rezydował w zimie. Naprawiamy też drzwi do salonu,  które zostały zdewastowane przez zimowego włamywacza. Włamał się przez wybite okno w salonie i dalej nie mógł biedak przejść bo drzwi były od wewnątrz zamknięte na skobel. Ta inteligentna ludzka bestia – wykopała z drzwi dolną kasetę, zanurkowała i w ten sposób dostała się do reszty pomieszczeń. Ukradł produkty żywnościowe. Dobrych kilka lat temu wymyśliliśmy utrudnienie dla włamywaczy i wszystkie drzwi pozamykaliśmy na klucz.  Zastaliśmy  wszystkie drzwi rozbite w ten sam sposób tzn. wykopany dolny kaseton . Od tego czasu żadnych drzwi nie zamykamy na klucz. Sądząc po tym sposobie, wykopywania, można w 98 % podejrzewać, że był to ten sam przyjemniaczek. Wszyscy domyślamy się kto to był, ale osoba ta jest doskonale wykształcona w omijaniu prawa i nie ma sensu czynić jakichkolwiek kroków. Pokazały się kozaki /3 sztuki/ już lekko robaczywe. Agajewicze już śpią od 21 00. Piotr, znużony pracami idzie spać o 2200. Jutro przyjeżdża Marcin.. Andrzej przygotował mu łódkę do żeglugi a Iga zaopatrzenie w żywność.

 

5 czerwca ,sobota

Śniadanie  wcześniej niż zwykle. Agajewicze szykują się do wyjazdu. Z Osóbkami jedziemy  do Teresy zapalić lampki na grobie. Przy okazji robimy wielkie odchwaszczanie. Wracamy o 12 00. Po drodze mijają nas Agajewicze, którzy  jadą do Mrągowa żeby odebrać z autobusu Marcina.

Marcin po 20 minutach od przyjazdu odpływa w rejs na przeciwną stronę jeziora. Starzy przygotowali wszystko co potrzebne na dwutygodniowy rejs i .

 odjeżdżają do Warszawy.  Piękna pogoda, mocne słońce , opalamy się. Słuchamy śpiewu ptaków.

 

6 czerwca niedziela

W Warszawie wielkie uroczystości beatyfikacji ks. Popiełuszki. Znowu powódź. Przychodzą niepokojące komunikaty. W Warszawie fala nadejdzie we wtorek i będzie niższa od poprzedniej o 20 cm /760 cm/. Znowu będzie zamknięty Wał Miedzeszyński. Odwołano zajęcia w szkołach i zamknięto żłobki w zagrożonych miejscach. Poniżej Sandomierza znowu puściły wały. Wiele domów zalało do wysokości pierszego piętra.  Miejscami woda jest wyższa niż w czasie pierwszej powodzi. Przed południem Osóbkowie wyjeżdżają. Wieczorem Piotr melduje, że podróż mieli  dobrą.  Siedzę sam. Wykonuję ciężkie prace nad poszerzeniem ogródka. Ogórki moczone i posadzone tydzień temu -nie wykiełkowały. Trzeba nasadzić nowe. 

 

7 czerwca, poniedziałek

Rano dobra pogoda. zapowiadają deszcz po południu. Mobilizuję się,  sadzę cukinie i kabaczki. Do ziemi sadzę ogórki i fasolę szparagową pnącą. Zdążyłem przed zapowiadanym deszczem. Po 15 00 leje. Padło 10 l/m2. Napełniłem deszczówką 6 wiader. Mam duży zapas wody.

 

8 czerwca, wtorek

Zachmurzenie ale bez deszczu. Jadę na zakupy do Użranek. Odwiedzam Marylę. Zaglądam u niej do  Internetu.  Anula przysłała fotograficzne sprawozdanie z podróży do Europy. Była w Fatimie, Sewilli, Madrycie, Lizbonie i na plaży nad Atlantykiem.  Gotuję  zupę jarzynową i duszę   kurze udka. Wieczorem, przez radio, ucinam sobie rozmowę z Maćkiem SP5TAR. Doniósł że Koty, które  mieszkające na Saskiej Kępie, wynoszą graty na wyższe piętro. Kot ma w piwnicy mnóstwo unikalnych przyrządów, urządzeń, muzealnych odbiorników radiowych, tokarki i dwie tony innych niesłychanie potrzebnych rzeczy. Kot = Konstanty Chitulascu SP5BLN. Koszę trawę przed domem.

 

9 czerwca, środa

Rano słońce. Około południa zaczyna padać. Nalało 5 mm . Na obiad wczorajsza zupa jarzynowa i duże kurze udko. Po południu znowu pełne słońce. Dla treningu rąbię trochę drzewa.  O 23 00 błyska i nawet słychać grzmoty. Wyłączam anteny TV, nadajnika i odłączam baterię słoneczną. Lepiej nie zapraszać nieproszonego gościa... O północy zaczyna lać. Dużo wyładowań . burza cichnie około 3 rano. Padło ok. 7 mm. W Mikołajkach, od pioruna spaliła się stocznia jachtowa.

 

10 czerwca, czwartek 

Gorąco, parno, niebo przysłonięte lekką mgiełką. Zbierają się  burzowe chmury  ale nie pada. Uaktywniam się krótkofalowo - satelitarnie. Po pokonaniu wielu przeszkód – łączę się z dwoma stacjami. Odwiedza mnie Teściu Edward. Wieczorem ja go odwiedzam. Ma dobre wino gronowe domowej roboty /home brow/. Jest parno i gorąco. Komary atakują umiarkowanie. 0 22 00, nagle walnął grad z obfitą ulewą. Trwało to 7 minut.

I zapełniły się wszystkie kałuże, a w szczególności tzw. „Dołek Ciupciaka”.

 

11 czerwca, piątek

Rano słonecznie i upalnie. W nocy była temperatura 25 stopni.  Ogłaszam alarm bo dziś przyjeżdża pani Jola. Około 14 cicho zajeżdża Jola zmęczona

upałem. Mimo stosowania klimatyzacji  - trudno wytrzymać w samochodzie. Po kąpieli w ciepłym już jeziorze – serwuję Joli obiadek. Pani Jola chwyta kosiarkę i kosi łączkę, port i przejście do jeziora. Późnym popołudniem nadciągają chmury i  mamy nową ulewę. O 21 przybija na s/y Cavados Krzysio z Jackiem  zwanym  Jumbo. Znowu mamy miły wieczór urozmaicony wędzoną sielawą.

 

12 czerwca, sobota

Rano słonecznie. Po 08 00 lekkie zachmurzenie. Woda w jeziorze ciepła. Zakładam bojrepy na dwóch stanowiskach. Bardziej zrozumiałe będzie jak powiem że dowiązałem do łańcucha  sznurek z przywiązaną butelką po wodzie mineralnej. Łańcuch jest przymocowany do dużego, ciężkiego cementowego prosiaka umieszczonego na dnie jeziora.  Krzysio i Jacek /Jumbo/ walczą z przymocowaniem  osłony śruby silnika. Z Jolą, bez Agajewicza! stawiamy namiot nad biesiadnym stołem. Dzięki pojawieniu się młodej, silnej grupy młodzieńców, tzn. Krzysia i Jumbo, wynosimy z szopy duży, ciężki stół  z ławkami, wynosimy nad wodę Tajfuna i pomost. Składamy też dwie ławki do stołu biesiadnego. Ławki są  darem od fundacji Pająków i dobrze służą Jurze. Wieczorem wspólna smaczna kolacyjka. Towarzyszy nam śpiew  Bułata Okudżawy. Jumbo ma taki MP3, który nadaje w eter i można sobie odbierać na zwykłym FMie. Znowu pada. Jumbo udziela konsultacji jak można poprawić działanie komputera i daje wytyczne jak podłączyć się do Internetu. Trzeba kupić modem, kartę startową itp.

 

13 czerwca , niedziela

Pochmurno i zimno, 14 stopni, nie pada  przez cały dzień. Calvados, po wspólnym śniadanku, około 12 00 odpływa do Rynu. Jola cały czas pracuje nad upiększeniem Jury. Wycina krzaki zasłaniające widok na jezioro. Robi to z takim zaangażowaniem, że  popsuła dwa duże sekatory i jeden mały. W jednym wygięło się  metalowe ramię a w drugim złamała ośkę o średnicy 10 mm!  W ogródku, po kilku dniach od posadzenia, kiełkują ogórki, cukinie i fasolki. Sadzę dwa rządki rzodkiewek i koper. Odwiedziła nas wieś. Była Ela z kuzynką i sąsiad cukiernik.

 

14 czerwca poniedziałek

Rano o 07 10  Jola jedzie do Warszawy.

Cały dzień zachmurzenie i niewielkimi opadami. Uruchamiam agregat i ładuję zasadowe akumulatory. Późnym popołudniem zjawiają się Tyszki z Piotrem. Chwilę po nich, niespodzianie, niezapowiedziany zjawia się Zbyszko z Dyziem.  Hania robi na kolację pyszną sałatkę. Piotr dostał od Marysi 5 kawałków smażonego indyka. Tak jakby przewidziała, że będzie 5 osób. Wieczór mija na wspomnieniach z dawnych czasów jak pracowaliśmy w PRLu.  Wieczór zimny, ale pogodny. Widać gwiazdy.

 

15 czerwca, wtorek

 Składamy Joli  życzenia imieninowe przez telefon komórkowy. Rano słonecznie. Około południa tworzą się cumulusy, które powoli zamieniają się w cumulostratusy, które straszą deszczem Wieczorem obiecujemy sobie zrobić przyjęcie imieninowe mimo tego, że Jola jest w Warszawie. Tyszki z Piotrem przyprowadzają łódkę. Dyzio co pół godziny kąpie się w bajorku. Na kolację mamy sałatkę z selera naciowego zmieszanego z rodzynkami i pomidorki z płatkiem mozarelli i listkiem bazylii. Piotr postawił wino.

 

16 czerwca, środa

Chłodno i słonecznie. Pokazują się cumulusy. Tyszki sposobią się do krótkiego rejsu.  Wiatr z północy, zimny i porywisty do 4 – 5 B. Postanawiamy że nie wypływamy. Józef odkrył przeciek kadłuba, który powstał prawdopodobnie podczas wodowania. Józio z Piotrem zawożą łódkę do naprawy u Jankowskiego.  Hania podaje wystawny obiadek z chłodnikiem, na drugie indyk z ryżem i  żurawiną . Od tygodnia łączę się przez satelity. Idzie coraz lepiej.

 

17 czerwca, czwartek

Od rana do wieczora pięknie słonecznie. Tyszki jadą do Rynu  aby doglądnąć naprawę. Zadziałali i ich okręt został wyciągnięty do wysuszenia.

Po 1700 jadą jeszcze raz sprawdzić czy dokonali naprawy. Naprawili. Około południa przybija Józek SP3GAX z Zielonej Góry plus dwóch chłopaków /50 latków/ z brzuszkami. Goście przynieśli z sobą białe wino domowej roboty. Na flaszce piękna etykieta ręcznie malowana i opisana.  Wieczorem przyjeżdża Marysia z Jasiem i Murką. W wystawnej kolacyjce  uczestniczy już 7 osób.

 

19 czerwca, sobota

Rano odjeżdżają Tyszki z Piotrem. W piątek przyjechał Paweł Rzeńca. Jola umieszcza go w salonie. Solidnie tam zmarzł bo tam nie ma szyby w oknie. Dopiero rano zapalił  pod kominkiem. Pokazał się Marcin, który kończył pływanie na łódce rodziców tzn. Agajewiczów. Marysia zawozi go do Mrągowa na dworzec autobusowy.  Przy obiedzie jest nas 6 osób. Pustki.  W nocy nieco padało ale reszta dnia przy dobrej pogodzie. Jola miała gości ze swojego Instytutu.  Był z nimi: sympatyczny dyrektor instytutu plus 6 osób. Bardzo im się tu podobało, chwalili i na pewno nieco zazdrościli. Wieczorem panie idą na długą wycieczkę dla przebiegania psów. Odwiedzają Tomka.

 

20 czerwca, niedziela

Rano pełne słońce, później powoli wzrasta zachmurzenie aż do wystąpienia małego opadu. W szopie zamieszkały jaskółki. Są bardzo płochliwe i nie udało się zlokalizować wybranego gniazda Przed południem wyjeżdża Paweł. Od nas ekipa udaje się do Rynu, do kościoła i na głosowanie. Nie czekając na obiad opuszcza nas Zbyszko z Dyziem. Jemy obiad w gronie 4 osób tzn. Marysia z Jasiem, Jola i ja.  W ogródku pikuję bazylię i sieję rukolę. Około 16 00 opuszcza nas Marysia z Jasiem i Murką. Głosuję w Baranowie. ugo szukają na liście i w końcu znaleźli mnie jako mieszkańca Jory. W Jurze nie ma Eli, w Użrankach Maryli, więc szybko wracam do  Joli. O 22 00 podają wstępne wyniki wyborów: Komorowski 40,7 do 46,7%, Kaczyński 32.8 – 35.8%, Napieralski ok. 13,  Mikke  3%!,Pawlak  2% dalej Olechowski, Lepper, Ziętek, Marek Jurek /Jezus Maria/. Będzie druga tura wyborów.

 

21 czerwca, poniedziałek pierwszy dzień lata

Jola wcześnie rano udaje się do pracy. Jest słonecznie, ale później powstają chmury. Póki słońce - kąpię się. Woda raczej chłodna. Przy otwieraniu bramy  kłopoty.  Trzeba prawe skrzydło  podnosić bo ryje się w ziemi. Domyślam się, że przy obcinaniu klonu ktoś za mocno oparł się na niej i puścił zawias. Kilka uderzeń młotka poprawia stan bramy. Gorzej jest z płotem. Też  ktoś  się oparł i złamał  mocno nadszarpnięty czasem słupek. Zobaczyłem też pień z korzeniem zlikwidowanej  wiśni. Na korzeniu ślady siekiery. Od razu domyśliłem się, że użyli mojej wypieszczonej siekiery. Na ostrzu siekiery znalazłem liczne uszkodzenia od rąbania korzenia przez ziemię z kamykami. Taki to pożytek z „przygłupów miastowych”. Postanawiam nie zlecać im żadnych robót bo potem jest drugie tyle do poprawiania. Niech kto inny prowadzi dla nich terapię zajęciową. Odkryłem  że jaskółki wybrały gniazdo zrobione kilka lat temu

  z plastikowej butelki po oleju silnikowym. Gniazdo to zrobiłem w tempie alarmowym ponieważ znalazłem na podłodze odłupane gniazdo z małymi jaskółkami. Wsadziłem je do jakiegoś starego gniazda po drugiej stronie belki. Jednak  rodzice nie karmiły ich. Wyciąłem więc z butelki po oleju coś na kształt gniazda, wsadziłem tam siana i przybiłem gwoździami na miejsce po odpadniętym gnieździe. Umieściłem małe w tym gnieździe i stare zaczęły je karmić.  Po kilku dniach wyszła moja niedoróbka.  Siano zostało ugniecione i brzeg gniazda był za wysoki. Małe jaskółki mają taki zwyczaj, że po połknięciu pokarmu, odwracają się i robią kupkę za burtę gniazda. A tu burta była wyższa niż w normalnym gnieździe. W związku z tym w gnieździe zostawały kupy , które oblepiały te biedne jaskółki. Andrzej znalazł na to radę. Kolejno brał je z gniazda i pędzelkiem  z wodą obmywał.  Wkrótce cały miot, ku naszej satysfakcji, uczył się latać.  Ta konstrukcja podoba się jaskółkom.  Kolejne rodziny nabudowały na tej konstrukcji gniazdo o klasycznym kształcie.  Tu nie ma dobrego materiału do budowy solidnego gniazda. Gniazda o klasycznej budowie kruszą się i odpadają.

 

24 czerwca,  czwartek

Już czwarty dzień siedzę sam. Trochę popracowałem w ogrodzie, odrobina porządków i tak jakoś miło mija czas do wielkich uroczystości  10 lipca, kiedy to nasza pani Jola będzie uroczyście obchodzić któreś tam urodziny.

Na tę intencję wprawiam nowe, drewniane  uchwyty do garnków. Stare zostały spalone zbyt dużym płomieniem gazowym. Zresztą dzięki tym spalonym uchwytom znalazły się tutaj jako dar dla Jury. Wczoraj od rana chmury groziły deszczem  i wieczorem zaczęło padać. Dziś cały dzień pada. Jest zimno 12 stopni i północny wiatr. Palę w piecu. W domu wilgotność 90% i temperatura 15 stopni. Wczoraj zrobiony obiad odgrzewam w duchówce pieca. Mam pikantną, chińską zupkę i makaron zmieszany z paprykarzem po prostu małpi kit. Gdzie się podziały obiadki serwowane przez Hanię, Marysię, Jolę i Igę?

 

25 czerwca, piątek

Przyjeżdżają dwie Jole. Obie są bardzo dzielne, bo w taką pogodę nikt wygodny nie wychodzi z domu. Dobra pogoda robi się w sobotę. Piękne słońce, niebo ciemno błękitne, śpiew ptaków i czyste powietrze wynagradzają nasze desperatki. Po smacznym śniadaniu rzucają się do robót upiększających Jurę. W ruch idzie kosiarka samobieżna i kosa spalinowa. W niedzielę znowu pięknie. Wieje zimny północny wiatr, woda zimna po trzydniowym sztormie i deszczach. Nie kąpiemy się i czekamy na lepsze czasy. Oj były smaczne śniadanka, obiadki i kolacyjki!

 

28 czerwca, poniedziałek

Rano po śniadaniu, Jole wyjeżdżają do Jabłonny. Żal  im wyjeżdżać gdy taka fajna pogoda. Zrobiło się pusto. Reanimuję wiekowe krzesła. To były  doskonałe konstrukcje! Teraz jak coś zrobią – to dzieło sztuki i  tylko strach na tym siadać. Dawniej to były majstry!  W ogródku sadzę pięć rzędów dymki. Po południu budzą mnie Agajewicze, które akurat były przyjechały. Kolacyjka była skromna  /tzn. bez alkoholu/ , ale znakomita w asortymencie  potraw. Oj nie schudnie się przy takich pokusach! „I nie wódź nas na pokuszenie”. „Lepiej zjeść i chorować, niżby miało się zmarnować”.

 

30 czerwca, środa

Pogoda nadal jak doskonała. W południe pokazały się cumulusy i mnóstwo jachtów na wodzie. Ciepło, wiatr słaby. Woda wspaniała do kąpieli. W warsztacie odkrywam ślady okrutnego morderstwa: Nasze jaskółki nie żyją! Zostały tylko piórka rozsypane po podłodze i na stole. Koło stołu widać dużą białą ptasią kupę. Czyli musiała to być sowa albo inny puszczyk. W ubiegłym roku tak samo zginęły jaskółki. Podejrzewaliśmy o to jakąś kunę. Bez jaskółek jest nam bardzo smutno. Dziś odwiedziła nas para młodych Niemców. Okazało się , że ona jest wnuczką  babci, która mieszkała w sąsiedztwie koło dołka Ciupciaka.  Miała ksero odręcznie rysowanej mapy Jory z naniesionymi chałupami i nazwiskami właścicieli. Przeważają polskie nazwiska. Większość tych chałup już nie istnieje. Mówiła słabo po polsku. Rozmawialiśmy po angielsku. Dostałem tę mapę w prezencie. Bardzo się cieszę z tego giftu. Wymieniliśmy adresy e-mailowe.

 

 

Maj

 

Czerwiec

 

Lipiec

 

Sierpień

 

Wrzesień

 

Październik