1 sierpnia , niedziela Nadal dobra pogoda.
Kąpiemy się wiele razy korzystając ze sprzyjającej aury. Po
obiedzie, Basia i Jurek Kostro udają
się do Gdańska w celu sklarowania swego okrętu s/y Tesia. Nic ciekawego nie
dzieje się gdyby nie wspomnieć incydentu z pieskami, które dumne z wytarzania
się w - w ich mniemaniu we wspaniałym
zapachu – przyszły do domu pochwalić się. Zapach był niesamowity wywołujący u
odbiorców odruch wymiotny. Bardzo się dziwiły się niezrozumienia ich twórczej
aktywności. Po wykopaniu ich na podwórko – jeszcze przez dwie godziny było
czuć te perfumy... Marysia poszła z Murką przez las do odległej plaży i tam
ją wyszorowała piaskiem i ziołami. Jola wymyła psa szamponem. Mało to pomogło
i po 3 sekundach pobytu zwierzątek w domu, zapach unosił się z niezmienioną
intensywnością. A psy odkryły, ściślej wywąchały zdechłe ryby, zakopane pod
różami przez Jolę w celu kompleksowego ich nawożenia. Wykopały i wytarzały
się w ich truchłach. Na pewno były bardzo dumne z tego znaleziska. Kiedyś nasze Szwedy przywiozły przysmak
szwedzki o zapachu przypominającym woń tych rybek. Przysmak, z grzeczności
żeby ich nie urazić, zjedliśmy i żyjemy. Znowu można przytoczyć: De gustibus
non disputadum est. Była mała burza i złamała olchę nad jeziorem. Olcha padła
3 sierpnia, wtorek Cały dzień zbierało
się na burzę i nic z tego nie wyszło. W nocy lekko pokropiło, chociaż odgłosy
burzy były groźne. Ciągle widać na południowym namiarze, ciemne chmury i
słychać grzmoty. Martwimy się o Kuków, którzy bali się burzy będąc w Jurze i
salwując się, uciekli na południe. Już trzeci dzień powtarza się ta sytuacja.
Dopiero dzisiaj, pod wieczór przyszła burza z wiatrem i obfitym opadem. W
Jurze pojawili się gracze w brydża. Już pojawiły się ogórki. Na razie zbiór
skromny, około 4 sierpnia, środa Rano dobił
Rosmarus. W załodze było dwóch krótkofalowców z Chojnic: SP2LQP Piotr i
SP2ALT Wojtek. Przedstawiam ich Joli i prowadzę pokazać obejście. Pod koniec
wizyty korzystają z Durobergera. W tym przybytku umieściłem pod dachówką
głosniczek z 32 melodiami. Urządzenie to po prostu dzwonek do furtki
uruchamiany bezprzewodowo przyciskiem dzwonkowym. Dziś był grany menuet
Bacariniego. Poprzednio był grany
„kankan” a wieczorami „podmoskownyje wieczera”. Nie wtajemniczeni goście byli traktowany tymi melodiami. 90%
odwiedzających podejrzewało, że komuś do szamba wpadła komórka. Zaglądali
więc, a niczego nie zobaczywszy skonfundowani
wychodzili z przybytku. Osobnicy z poczuciem humoru wychodzili weseli, inni udawali że nic się
nie wydarzyło. Wnuczki Klima wybiegły i radośnie odtańczyły kankana. Nie
przepuściłem okazji i pierwszemu
krótkofalowcowi zagrałem menueta. Wyszedł rozbawiony i od razu domyślił się
kawału. Potem już wtajemniczeni krótkofalowcy nawzajem sobie puszczali tę
melodię. Przycisk dzwonka umieściłem
pod stołem, który znajduje się na podwórku pod namiotem. Z tego miejsca
widać kto tam wchodzi i w odpowiedniej chwili włączane jest granie. W taki to sposób umila się pobyt
geriatrycznym dziadkom. W południe przybija Kismet z załogą Wrocławiaków,
dzieci i wnuki moich przyjaciół Maciejowskich.
Każdego roku nas odwiedzają. Oczywiście też byli potraktowani menuetem. 5 sierpnia, czwartek Rano odjeżdżają
Tyszki. Zrobiła się wspaniała pogoda.
Powietrze czyste, chmury cumulusy, ciemnoniebieskie niebo chłodzący wiaterek.
W południe kawka na pokładzie Igamy II u Agajewiczów. W domu zostało się nas dwoje. Pusto przy
stole. Wieczorem reanimuję mój wiekowy laptop. Wczoraj, w czasie pisania
kroniki, ekran odmówił posłuszeństwa. Dziś odkręciłem kilka śrubek, do ekranu
nie wiedziałem jak się dostać i niczego nie dotykałem. Po złożeniu – o dziwo!
Ekran ożył i teraz mogę pisać. Zaraz dotychczasowe pisanie przekopiuję na
dyskietkę. 6 sierpnia, piątek Mimo groźnych
zapowiedzi w radio i TV, pogodnie, ciepło, słaby wiatr, słonecznie bez
żadnych oznak zapowiadanego kataklizmu. Agajewicz, który dostaje prognozy na komórkę
od syna Marcina – od rana chciał przenieść się do zatoki Skonał żeby uniknąć
bocznej fali powstałej z zapowiadanego silnego wiatru z SW. Syn pobiera prognozy z programu www.windguru.cz dla obszaru Śniardwy. Jola, znawca pogody w
Jurze, wyśmiała jego obawy. Dopiero zapowiedź Joli o chłodniku na obiad,
zmieniła jego plany .Nie był przekonany, ale został i założył dwie do dodatkowe cumy na wszelki
wypadek. Chłodnik był wart tej decyzji. Za chłodnik załapał się też Paweł, który przyjechał na weekend. Po
obiedzie pojawia się Krysia z Gieniem. Jura znów pełna gości. Ciepło.
Wieczorem serwujemy kolację na świeżym powietrzu pod namiotem. Smakujemy
śliwowicję fundacji Gienia. Około
2200 widzimy błyski dalekich wyładowań. Zaczyna
nieśmiało padać. Do przystani przybija „Kot” na s/y Habibi. Mają dzisiaj
przekazać łódkę córce Krzysztofa. Mamy wiadomości, że w Warszawie okropna
burza. Sądzimy, że na taką pogodę nie wyjadą, a jak wyjadą - to nie trafią tutaj po ciemku. Perswadujemy
Kotowi, żeby zanocował na okręcie, a jak przyjadą nimfy – to przenocujemy je
na strychu z opiekunem Pawłem. Paweł założył diodowe oświetlenie strychu żeby nie wybierać po
ciemku... Burza rozszalała się o 23. Były wyładowania i obfity opad. O 24 godzinie przesunęło się to na wschód
i pozostał tylko opad. Nie zauważyłem silnego wiatru. Jest cicho jak to
zwykle po burzy. Wszyscy rezydenci
śpią tylko ja , kronikarz, przy kieliszku śliwowicy czuwam i czekam na
dziewczęcą załogę s/y Habibi. Czuwam! A tu ani widu, ani słychu. Za oknem widać
błyski i po 4 sekundach słychać grzmot. Znaczy wyładowania przesunęły się nad
Tałtowisko i nad Górkło. Wszystkie
anteny odłączyłem i też odłączyłem antenę TV oraz baterię słoneczną. Diabli nie śpią i
nie należy im ułatwiać. Nadal czuwam!
Poprawiam walory Bośniackiej Slivovicy /„SLOVAK PLUM DISTILLATE”/ dodając
gryczanego miodu i uzupełniając do pełna butelki spirytusem i wodą z jurajskiego źródła. I tak zrobiła
się 2 w nocy. Niebo czyste, Jowisz zza
modrzewia czuwa i tylko na wschodzie nadal błyska i słychać odległe grzmoty.
Spadło około 8 sierpnia, niedziela Opuszcza nas Paweł.
Żal mu odjeżdżać w taką pogodę. Po
drodze spotykają go trzy burze.
Jedna o takiej intensywności , że niczego nie było widać na odległość 9 sierpnia, poniedziałek Rano zastajemy na
parkingu jakiś nieznajomy samochód z rejestracją kielecką. Nie możemy
domyślić – kto to może być? Sprawa się
wyjaśniła jak usłyszeliśmy Igę klnącą na przybyszów, którzy przyjechali o
trzeciej nad ranem i palili papierosy. Andrzej nastraszył się i
przygotował obronny paralizator. Iga
do rana nie mogła zasnąć. A byli to znajomi znajomych Krzysztofa, którym
zaoferował rejs na jego łódce. Podobno po raz pierwszy przybyli na Mazury.
Jola wykonała telefon do Krzysztofa, który nie uprzedził o zajeździe na Jurę,
może trochę za ostry co niewątpliwie odbije się echem w piosenkach śpiewanych
przez Krzysztofa. Pogoda nadal dobra. Odwiedzają nas sąsiedzi z Jury, Krzysztof i Dorota Dąbrowscy. (Dorota jest
córką Jankowskich i po rodzicach przejęli dawny budynek mleczarni.) Są bardo
zainteresowani historią Jury. Jola uświadamia ich, że pierwotnie miejscowość
nazywała się Duży Jawor. Po niemiecku Grosse
Jauer. Teraz na mapach i w dokumentach jest Jora Wielka. Dąbrowskim daję ksero starej mapy Jory z nazwiskami pisanymi przy
chałupach. Są bardzo radzi z podarunku. Dorota spisuje historie opowiadane przez panią
Janeczkę Misiurową. Krzysztof przygotowuje się do regat na DeZe-tach. W sobotę
startuje 37 DZ w maratonie 24
godzinnym. Płyną na żaglach lub
wiosłach w zależności od
warunków. O 12 30 tradycyjne spotkanie przy stole nad wodą. Oczekujemy Wrocławiaków Zygmunta i Ewy Szreterów. Przybywają dopiero po 16 w
czasie naszego obiadu. Opowiadają o Wrocławiu, który jest coraz ładniejszy.
Ucieszyła mnie wiadomość, że Wydział Elektroniki przy ul. Janiszewskiego,
został nazwany imieniem prof.
Barwicza, a jedna z sal wykładowych imieniem, mego przyjaciela,
Mirosława Szretera. Na uroczystości, miedzy innymi, były wyświetlane slajdy
przedstawiające urządzenia
konstruowane przez Mirka w stanie wojennym. Był to odbiornik do nasłuchu rozmów milicyjnych
oraz odbiornik do odbioru Wolnej
Europy przemycony do internowanych w słoiku ze smalcem. Slajdy te zostały przyjęte z ogólną
aprobatą , za wyjątkiem ex partyjnych... W rozmowie z Gieniem, okazało się
,że obaj mają wspólnych znajomych z
Wrocławia . Wymienili wizytówki. Andrzej znów przeniósł się w bezpieczniejsze
miejsce do Zimnego Kącika. Do godziny 24 cicho, spokojnie i widać roje gwiazd
na pogodnym, sierpniowym niebie. 10 sierpnia, wtorek Noc minęła bez
żadnych zjawisk meteorologicznych.
Wyspani Agajewicze wracają do przystani. Po śniadaniu Gienio jedzie do
Sztynortu odebrać prace dachowe w
pałacu sztynorckim. Porywają Jolę i wiozą do Warszawy. Zostaję sam z
Agajewiczami. Oddaję samochód do przystosowania go do przeglądu technicznego. Po wyjechaniu z
lasu drogą równoległą spotykam Marka Snochowskiego, który jechał do nas drogą nad jeziorem. Musiał zawrócić bo tam, na drodze, leży padnięty spory dąb. Zawróciłem go, bo Joli już w
jurze nie było Jechał podziękować
jej za miłe przyjęcie i goszczenie syna Kuby.
Z warsztatu przywozi mnie Andrzej. Wydaje mi się, że rozwija dwa razy
większą szybkość, niż (w moim mniemaniu), byłaby szybkością bezpieczną. Po
drodze spotyka nas ulewny deszcz. W Jorze nie leje. Na jeziorze flauta.
Dookoła wypiętrzone cumulonimbusy. Grzmi. Ale u nas nic się nie dzieje. Hazaj
śpi, a ogórki rosną. Zebrałem wiadro
dużych, przerośniętych ogórków. Wyszło z tego 8 słoików plus jeden
czterolitrowy. Czyli mam już 14 słoików. Ogórki jeszcze nie powiedziały
ostatniego słowa. Noce wprawdzie są zimne /14
stopni/, ale w dzień ciągle upalnie. Częste deszcze podlewają
plantację. 11 sierpnia, środa Nareszcie pusto,
ale nie na długo. Pojawiają się od
strony wody Włodek Zawierucha z żoną i towarzyszącą im Tereską. Są to bardzo
starzy znajomi Romana i Joli. (sprzed pół wieku !) Przyjmuję ich, pokazuję dom i album ze
zdjęciami Joli . Włodek był, następnym po Romanie, komandorem AZSu na
Uniwersytecie. Pojawia się też Marek z córką Magi i jej trzema synkami. Stali bywalcy w Jurze
nie sprawiają żadnych kłopotów. Kąpią się i są szczęśliwi. Gotuję duży gar
zupy jarzynowej na kurzym udku.
Zjadają ochoczo i przyjmują chętnie repety. Młodzi są amatorami kiszonych ogórków. Z radością
oczyszczają ostatni hobok ze starymi
ogórkami. Wracają z Warszawy Tyszkowie i przywożą Jolę.Dziś w nocy jest
maksimum pojawiania się meteorów tzw. Perseidów. Niestety o 22 , niebo z
chmurami i nici z oglądania łez
świętego Wawrzyńca. Po północy, przez
35 minut czatuję na te meteory. Zaliczyłem jeden duży przebieg meteoru. 13 sierpnia, piątek Coraz większe
upały. Temperatura do 30 stopni w
cieniu. Po najlżejszej pracy pocimy się
szukamy ukojenia w falach
Tałt Na przystani, w swoich okrętach
rezydują Agajewicze i Tyszki . W porze obiadowej przyjeżdża Paweł. Po
południu koszenie peryferyjnych
trawników. Kosiarka wielokrotnie
reanimowana dobrze się sprawuje do momentu jak jej każą kosić dużą mokrą
trawę. Motor pracuje , trzęsie
się, ale nie kosi. Znaczy silnik nie
obraca nożem, który ślizga się na
wentylatorze. Usiłuję usunąć tę
wadę. Na razie bez rezultatu.
Wczoraj założyłem dodatkową sprężynę napinającą pasek napędowy. Teraz kosiarka ciągnie pod górę i
trudno za nią nadążyć. W południe Agajewicze wydają pożegnalną aperytywę nad
jeziorem. Jest upalnie, wiatr 1 B, żaglówki wolno przepływają. Jest ich dużo,
bo jeziorowi wypływają rano około 11 przed południem. Po obiedzie, przy zielonym stoliku, grają
brydżyści. Agajewicz okazał się znakomitym graczem i wygrał robra. Wieczorem,
pod namiotem, pożegnalna kolacyjka z
sałatkami „Waldorf” i innymi
przysmakami. Towarzyszy nam LUBELSKA MIODÓWKA dar od ostatniej załogi
Habibi Połowa uczestników kolacji nie
pije, bo lekarz zakazał, lub jutro
przed południem będą kierowcami. Cały czas widać odległe błyski wyładowań. O
2205 wiatr i opad przepędzają towarzystwo . O 2300 słychać daleki grzmot i
widać częste błyski wyładowań. Pogoda
jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.
Temperatura 22 stopni.
Wystawiłem pod dachem stodoły
15 wiader do łapania deszczówki. Na razie nie leje. Przez noc nalało dwa
kieliszki na m2. Dookoła były burze z
wyładowaniami. Co dwie sekundy było widać błyski odległych wyładowań. 14 sierpnia, sobota. Rano wybywa Paweł, Agajewicze przywożą Marcina z Mrągowa. Marcin, jak zawsze,
wsiada na łódkę i mknie na drugą stronę jeziora, a rodzice po południu udają się do Warszawy. Dają
znać s-emesem, że dojechali. Wieczorem udajemy się do Tomka z odwiedzinami.
Przyjechał Witek Dębicki. Słuchamy wieści z wielkiego świata.
Witek skarży się na ból serdecznego palca u lewej ręki. Jola
ordynuje moczenie palca w bardzo gorącej wodzie lub w roztworze sody.
Obiecujemy poszukanie u nas maści
ichtiolowej. W moich zasobach
znalazłem i zaoferowałem
przywiezienie po naszej kolacji. W
trakcie jej spożywania przybył chory i został namaszczony tą maścią. Rano ma się zgłosić na następny zabieg.
Od rana słonecznie i upalnie.
Temperatura przekracza 33 stopnie w cieniu. Zalewamy się potem po wykonaniu nawet lekkich robót. Dobrze, że jezioro blisko. Około 22 na południu widać bezgłośne błyski
wyładowań. Może polać bo nie
wystawiłem wiader. O 22 30 już słychać grzmoty. Jednak wystawię
wiadra. 2250 zaszumiało, zawiało od strony jabłonki i usłyszałem odgłos
dartego płótna. To nasz namiot nie wytrzymał uderzenia szkwału i rozdarł się od strony południowej. Jednak
mocne słońce uszkodziło to tworzywo. Opad był symboliczny 5 kieliszków na m2.
Po 23 00 burza przesunęła się na północ. Otwieram okna i drzwi żeby nieco
wychłodzić dom. W domu 25 stopni na zewnątrz 22. 17 sierpnia, wtorek Nareszcie nieco pochłodniało. W poniedziałek rano
Jola udaje się do pracy. Zostajemy z Tyszkami. Hania serwuje aperytywy, obiadki i znakomite kolacyjki.
Tyszki dziś ujeżdżają do Warszawy.
Zostaję ze Zbyszkiem no i Dyziem. Teraz wieczorem, Zbyszko czyta pamiętniki
Benwenuta Celliniego, ja reanimuję laptopa, a Dyzio czuwa przy otwartych
drzwiach na podwórko. Nawet komary boją się przekroczyć tego strażnika. Od
czasu do czasu wydaje groźny szczek. Jesteśmy bezpieczni. Wiekowy laptop
nawala – nie ma obrazu na ekranie. Reanimuję naciskając w różnych miejscach
pokrywę laptopa i po 15 minutach udaje
się go ożywić. Może już ostatni raz. Jola zabrała dyskietkę z dotychczasowymi
zapisami do /cenzury/ poprawienia błędów ortograficznych i interpunkcji. W
prawdzie błędy ortograficzne wskazuje wężykiem program Worda, ale niech tak będzie...Wprawdzie bardzo uważałem co piszę
/nie jestem samobójcą/, ale niektórymi opisami, nie wiadomo dlaczego , mogłem
się komuś narazić. Zobaczymy, czy zostanę karnie relegowany z Raju. 22
sierpnia, niedziela O pogodzie nie będę wspominać. Takiego lata nie
pamiętamy. Ciepło, słabe wiatry,
dużo, aż za dużo słońca. Na takie dobre warunki ściągają rezydenci i jest z
kim porozmawiać, zjeść nie wspominając o trunkach... W czwartek cumują
Maowce, w piątek przybywa Jola i Marysia z Jasiem. Dobija do przystani Grzegorz na „Borce” i Andrzejek Gogacz z
towarzystwem. Andrzejek jest dzieckiem Jury. Znalazł się tu po raz pierwszy
gdy miał 5 lat. Brakowało mu
serdecznej opieki i tu znalazł ją u
Joli i rezydentów. Teraz jest wysokim
wysportowanym chłopem. Jest mistrzem w obsłudze komputerów. W sobotę,
przed dom zajechał samochód „Hammer” z R.W. Varisellą. Przywiózł bardzo złe
wiadomości, że koło nas planowana jest
budowa autostrady. Grozi nam realizacja jednego z wariantów: autostrada ma
przebiegać w odległości 26 sierpnia, czwartek Dziś rano odjeżdża Marysia
z Jasiem. Ze Zbyszkiem bierzemy się za roboty. Zbyszko kosi trawniki a ja
wekuję marmeladę śliwkową, wyciskam
sok z jabłek i zapuszczam 27 sierpnia, piątek Tyszki z Jolą przywożą
deszcz. Do 23 00 nalało |