1 sierpnia , niedziela

Nadal dobra  pogoda.  Kąpiemy się wiele razy korzystając ze sprzyjającej aury. Po obiedzie,  Basia i Jurek Kostro udają się do Gdańska w celu sklarowania swego okrętu s/y Tesia. Nic ciekawego nie dzieje się gdyby nie wspomnieć incydentu z pieskami, które dumne z wytarzania się w  - w ich mniemaniu we wspaniałym zapachu – przyszły do domu pochwalić się. Zapach był niesamowity wywołujący u odbiorców odruch wymiotny. Bardzo się dziwiły się niezrozumienia ich twórczej aktywności. Po wykopaniu ich na podwórko – jeszcze przez dwie godziny było czuć  te perfumy... Marysia poszła  z Murką przez las do odległej plaży i tam ją wyszorowała piaskiem i ziołami. Jola wymyła psa szamponem. Mało to pomogło i po 3 sekundach pobytu zwierzątek w domu, zapach unosił się z niezmienioną intensywnością. A psy odkryły, ściślej wywąchały zdechłe ryby, zakopane pod różami przez Jolę w celu kompleksowego ich nawożenia. Wykopały i wytarzały się w ich truchłach. Na pewno były bardzo dumne z tego znaleziska.  Kiedyś nasze Szwedy przywiozły przysmak szwedzki o zapachu przypominającym woń tych rybek. Przysmak, z grzeczności żeby ich nie urazić, zjedliśmy i żyjemy. Znowu można przytoczyć: De gustibus non disputadum est. Była mała burza i złamała olchę nad jeziorem. Olcha padła 5 metrów   przed łódką Agajewicza.

 

3 sierpnia, wtorek

Cały dzień zbierało się na burzę i nic z tego nie wyszło. W nocy lekko pokropiło, chociaż odgłosy burzy były groźne. Ciągle widać na południowym namiarze, ciemne chmury i słychać grzmoty. Martwimy się o Kuków, którzy bali się burzy będąc w Jurze i salwując się, uciekli na południe. Już trzeci dzień powtarza się ta sytuacja. Dopiero dzisiaj, pod wieczór przyszła burza z wiatrem i obfitym opadem. W Jurze pojawili się gracze w brydża. Już pojawiły się ogórki. Na razie zbiór skromny, około 1 kG. Jutro dozbieram i zakiszę w  słoikach. Na żaglach, zza trzcin, przyleciał Rosmarus z Kapitanem Markiem SQ5GLB. Nie dobijając umówili się na wieczór. Polecieli nadawać z zamku  w Rynie. Mieli dobić wieczorem, ale brak  wiatru odmienił ich plany. Jutro raniusieńko mają wstąpić w drodze do Giżycka. Tam też będą nadawać z  zamku.

4 sierpnia, środa

Rano dobił Rosmarus. W załodze było dwóch krótkofalowców z Chojnic: SP2LQP Piotr i SP2ALT Wojtek. Przedstawiam ich Joli i prowadzę pokazać obejście. Pod koniec wizyty korzystają z Durobergera. W tym przybytku umieściłem pod dachówką głosniczek z 32 melodiami. Urządzenie to po prostu dzwonek do furtki uruchamiany bezprzewodowo przyciskiem dzwonkowym. Dziś był grany menuet Bacariniego.  Poprzednio był grany „kankan” a wieczorami „podmoskownyje wieczera”. Nie wtajemniczeni goście   byli traktowany tymi melodiami. 90% odwiedzających podejrzewało, że komuś do szamba wpadła komórka. Zaglądali więc,  a niczego nie zobaczywszy skonfundowani wychodzili z przybytku. Osobnicy z poczuciem humoru  wychodzili weseli, inni udawali że nic się nie wydarzyło. Wnuczki Klima wybiegły i radośnie odtańczyły kankana. Nie przepuściłem okazji  i pierwszemu krótkofalowcowi zagrałem menueta. Wyszedł rozbawiony i od razu domyślił się kawału. Potem już wtajemniczeni krótkofalowcy nawzajem sobie puszczali tę melodię. Przycisk dzwonka umieściłem  pod stołem, który znajduje się na podwórku pod namiotem. Z tego miejsca widać kto tam wchodzi i w odpowiedniej chwili włączane jest  granie. W taki to sposób umila się pobyt geriatrycznym dziadkom. W południe przybija Kismet z załogą Wrocławiaków, dzieci i wnuki moich przyjaciół  Maciejowskich. Każdego roku nas odwiedzają. Oczywiście też byli potraktowani menuetem.

 

5 sierpnia, czwartek

Rano odjeżdżają Tyszki.  Zrobiła się wspaniała pogoda. Powietrze czyste, chmury cumulusy, ciemnoniebieskie niebo chłodzący wiaterek. W południe kawka na pokładzie Igamy II u Agajewiczów.   W domu zostało się nas dwoje. Pusto przy stole. Wieczorem reanimuję mój wiekowy laptop. Wczoraj, w czasie pisania kroniki, ekran odmówił posłuszeństwa. Dziś odkręciłem kilka śrubek, do ekranu nie wiedziałem jak się dostać i niczego nie dotykałem. Po złożeniu – o dziwo! Ekran ożył i teraz mogę pisać. Zaraz dotychczasowe pisanie przekopiuję na dyskietkę.

 

6 sierpnia, piątek

Mimo groźnych zapowiedzi w radio i TV, pogodnie, ciepło, słaby wiatr, słonecznie bez żadnych oznak zapowiadanego kataklizmu. Agajewicz, który dostaje prognozy na komórkę od syna Marcina – od rana chciał przenieść się do zatoki Skonał żeby uniknąć bocznej fali powstałej z zapowiadanego silnego  wiatru z SW.  Syn pobiera prognozy z programu www.windguru.cz  dla obszaru Śniardwy. Jola, znawca pogody w Jurze, wyśmiała jego obawy. Dopiero zapowiedź Joli o chłodniku na obiad, zmieniła jego plany .Nie był przekonany, ale został i  założył dwie do dodatkowe cumy na wszelki wypadek. Chłodnik był wart tej decyzji. Za chłodnik załapał się też  Paweł, który przyjechał na weekend. Po obiedzie pojawia się Krysia z Gieniem. Jura znów pełna gości. Ciepło. Wieczorem serwujemy kolację na świeżym powietrzu pod namiotem. Smakujemy śliwowicję  fundacji Gienia. Około 2200  widzimy  błyski dalekich wyładowań. Zaczyna nieśmiało padać. Do przystani przybija „Kot” na s/y Habibi. Mają dzisiaj przekazać łódkę córce Krzysztofa. Mamy wiadomości, że w Warszawie okropna burza. Sądzimy, że na taką pogodę nie wyjadą, a jak wyjadą  - to nie trafią tutaj po ciemku. Perswadujemy Kotowi, żeby zanocował na okręcie, a jak przyjadą nimfy – to przenocujemy je na strychu z opiekunem Pawłem. Paweł założył diodowe  oświetlenie strychu żeby nie wybierać po ciemku... Burza rozszalała się o 23. Były wyładowania i obfity opad.   O 24 godzinie przesunęło się to na wschód i pozostał tylko opad. Nie zauważyłem silnego wiatru. Jest cicho jak to zwykle po  burzy. Wszyscy rezydenci śpią tylko ja , kronikarz, przy kieliszku śliwowicy czuwam i czekam na dziewczęcą załogę  s/y Habibi. Czuwam!  A tu ani widu, ani słychu. Za oknem widać błyski i po 4 sekundach słychać grzmot. Znaczy wyładowania przesunęły się nad Tałtowisko i nad Górkło. Wszystkie  anteny odłączyłem i też odłączyłem antenę TV  oraz baterię słoneczną. Diabli nie śpią i nie należy im ułatwiać.  Nadal czuwam! Poprawiam walory Bośniackiej Slivovicy /„SLOVAK PLUM DISTILLATE”/ dodając gryczanego miodu i uzupełniając do pełna butelki spirytusem  i wodą z jurajskiego źródła. I tak zrobiła się 2 w nocy.  Niebo czyste, Jowisz zza modrzewia czuwa i tylko na wschodzie nadal błyska i słychać odległe grzmoty. Spadło około 12 mm wody czyli duże wiadro na m2. Hazaj śpi – a ogórki rosną! Już 5 słoików dojrzewa na strychu. W radio nadają  Chopina. W dzień nadają jakiś łomot  z wyciem  - zjadliwy pokarm dla skretyniałego społeczeństwa. Idem, eadem spać -  dobranoc. Dziewczyny nie dojechały. Być może błądzą w okolicy. Nasłuchiwałem, sikałem– nikt nie wołał.  Wycieczka dojechała  o 4 00 rano. Niczego nie słyszałem  jak przyjechali. Przybyły dwie dziewczyny z dwoma  towarzyszącymi chłopakami. Nie błądzili bo Kot wyjechał naprzeciw i po nocy przeprowadził do Jury. Jola umieściła ich na strychu.   Raniutko, po naszym śniadaniu /po 10 godzinie/, wycieczka objęła w panowanie okręt Habibi. Mimo zapowiadanych   burz   i huraganowych wiatrów – jest spokojnie i naprawdę wczasowo. Wieje ciepły wiatr z południa o sile  1 do 4 B. Na obiad karkówka z fundacji Pawła. Dobrze przyrządzona przez Jolę, z towarzyszącymi młodymi kartoflami, posypanymi koperkiem, jest   zjadana z   wielkim smakiem. Odwiedzamy Tomka. Spędzamy tam  czas do wieczora na miłych i ciekawych rozmowach i wspominkach o Mazurach    tu ongiś mieszkających. Około 21 dostajemy telefon od Andrzeja: żeby się nie zdziwić ich nieobecności w porcie, ponieważ w obawie o silny wiatr   i   towarzyszącej mu fali – woleli przeprawić się na drugi brzeg  w osłonięte miejsce. Noc jednak była wyjątkowo spokojna.

 

8    sierpnia, niedziela

Opuszcza nas Paweł. Żal mu odjeżdżać w taką pogodę. Po  drodze  spotykają go trzy burze. Jedna o takiej intensywności , że niczego nie było widać  na odległość 5 m.  Wieczorem  załoga Habibi opuszcza Jurę. Prognozy  nadal są niepokojące dla Andrzeja – więc przenosi się na noc w najbliższy nam zimny kącik. I znów noc była spokojna.

 

9    sierpnia,  poniedziałek

Rano zastajemy na parkingu jakiś nieznajomy samochód z rejestracją kielecką. Nie możemy domyślić – kto to może być?  Sprawa się wyjaśniła jak usłyszeliśmy Igę klnącą na przybyszów, którzy przyjechali o trzeciej nad ranem i palili papierosy. Andrzej nastraszył się i przygotował  obronny paralizator. Iga do rana nie mogła zasnąć. A byli to znajomi znajomych Krzysztofa, którym zaoferował rejs na jego łódce. Podobno po raz pierwszy przybyli na Mazury. Jola wykonała telefon do Krzysztofa, który nie uprzedził o zajeździe na Jurę, może trochę za ostry co niewątpliwie odbije się echem w piosenkach śpiewanych przez Krzysztofa. Pogoda nadal dobra. Odwiedzają nas sąsiedzi z Jury,  Krzysztof i Dorota Dąbrowscy. (Dorota jest córką Jankowskich i po rodzicach przejęli dawny budynek mleczarni.) Są bardo zainteresowani historią Jury. Jola uświadamia ich, że pierwotnie miejscowość nazywała się Duży Jawor. Po niemiecku Grosse  Jauer. Teraz na mapach i w dokumentach jest Jora Wielka.  Dąbrowskim daję ksero  starej mapy Jory z nazwiskami pisanymi przy chałupach. Są bardzo radzi z podarunku. Dorota  spisuje historie opowiadane przez panią Janeczkę Misiurową. Krzysztof przygotowuje się do regat na DeZe-tach. W  sobotę   startuje 37 DZ  w maratonie 24 godzinnym.  Płyną na żaglach lub wiosłach w  zależności od warunków.  O 12 30 tradycyjne  spotkanie przy stole nad wodą.  Oczekujemy Wrocławiaków Zygmunta i Ewy   Szreterów. Przybywają dopiero po 16 w czasie naszego obiadu. Opowiadają o Wrocławiu, który jest coraz ładniejszy. Ucieszyła mnie wiadomość, że Wydział Elektroniki przy ul. Janiszewskiego, został nazwany imieniem prof.  Barwicza, a jedna z sal wykładowych imieniem, mego przyjaciela, Mirosława Szretera. Na uroczystości, miedzy innymi, były wyświetlane slajdy przedstawiające urządzenia  konstruowane przez Mirka w stanie wojennym. Był to  odbiornik do nasłuchu rozmów milicyjnych oraz odbiornik do odbioru  Wolnej Europy przemycony do internowanych w słoiku ze smalcem.  Slajdy te zostały przyjęte z ogólną aprobatą , za wyjątkiem ex partyjnych... W rozmowie z Gieniem, okazało się ,że obaj mają  wspólnych znajomych z Wrocławia . Wymienili wizytówki. Andrzej znów przeniósł się w bezpieczniejsze miejsce do Zimnego Kącika. Do godziny 24 cicho, spokojnie i widać roje gwiazd na pogodnym, sierpniowym niebie.

 

10 sierpnia, wtorek

Noc minęła bez żadnych zjawisk  meteorologicznych. Wyspani Agajewicze wracają do przystani. Po śniadaniu Gienio jedzie do Sztynortu  odebrać prace dachowe w pałacu sztynorckim. Porywają Jolę i wiozą do Warszawy. Zostaję sam z Agajewiczami. Oddaję samochód do przystosowania go do  przeglądu technicznego. Po wyjechaniu z lasu drogą równoległą  spotykam Marka  Snochowskiego,  który jechał do nas drogą  nad jeziorem. Musiał  zawrócić bo tam, na drodze, leży padnięty  spory dąb. Zawróciłem go, bo Joli już w jurze nie było    Jechał podziękować jej za miłe przyjęcie i goszczenie syna Kuby.  Z warsztatu przywozi mnie Andrzej. Wydaje mi się, że rozwija dwa razy większą szybkość, niż (w moim mniemaniu), byłaby szybkością bezpieczną. Po drodze spotyka nas ulewny deszcz. W Jorze nie leje. Na jeziorze flauta. Dookoła wypiętrzone cumulonimbusy. Grzmi. Ale u nas nic się nie dzieje. Hazaj śpi, a ogórki rosną. Zebrałem wiadro  dużych, przerośniętych ogórków. Wyszło z tego 8 słoików plus jeden czterolitrowy. Czyli mam już 14 słoików. Ogórki jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa. Noce wprawdzie są zimne /14  stopni/, ale w dzień ciągle upalnie. Częste deszcze podlewają plantację.

 

11  sierpnia, środa

Nareszcie pusto, ale nie na  długo. Pojawiają się od strony wody Włodek Zawierucha z żoną i towarzyszącą im Tereską. Są to bardzo starzy znajomi Romana i Joli. (sprzed pół wieku !)  Przyjmuję ich, pokazuję dom i album ze zdjęciami Joli . Włodek był, następnym po Romanie, komandorem AZSu na Uniwersytecie. Pojawia się też Marek z córką Magi  i jej trzema synkami. Stali bywalcy w Jurze nie sprawiają żadnych kłopotów. Kąpią się i są szczęśliwi. Gotuję duży gar zupy  jarzynowej na kurzym udku. Zjadają ochoczo i przyjmują chętnie repety. Młodzi są  amatorami kiszonych ogórków. Z radością oczyszczają  ostatni hobok ze starymi ogórkami. Wracają z Warszawy Tyszkowie i przywożą Jolę.Dziś w nocy jest maksimum pojawiania się meteorów tzw. Perseidów. Niestety o 22 , niebo z chmurami i nici z oglądania  łez świętego Wawrzyńca.  Po północy, przez 35 minut czatuję na te meteory. Zaliczyłem jeden duży przebieg meteoru.

 

13   sierpnia, piątek

Coraz większe upały. Temperatura  do 30 stopni w cieniu. Po najlżejszej pracy pocimy się  szukamy ukojenia  w falach Tałt  Na przystani, w swoich okrętach rezydują Agajewicze i Tyszki . W porze obiadowej przyjeżdża Paweł. Po południu  koszenie peryferyjnych trawników.  Kosiarka wielokrotnie reanimowana dobrze się sprawuje do momentu jak jej każą kosić dużą mokrą trawę.  Motor pracuje , trzęsie się,  ale nie kosi. Znaczy silnik nie obraca nożem,  który ślizga się na wentylatorze. Usiłuję usunąć tę  wadę.  Na razie bez rezultatu. Wczoraj założyłem dodatkową sprężynę napinającą pasek  napędowy. Teraz kosiarka ciągnie pod górę i trudno za nią nadążyć. W południe Agajewicze wydają pożegnalną aperytywę nad jeziorem. Jest upalnie, wiatr 1 B, żaglówki wolno przepływają. Jest ich dużo, bo jeziorowi wypływają rano około 11 przed południem. Po  obiedzie, przy zielonym stoliku, grają brydżyści. Agajewicz okazał się znakomitym graczem i wygrał robra. Wieczorem, pod namiotem,  pożegnalna kolacyjka z sałatkami „Waldorf” i   innymi przysmakami.  Towarzyszy nam  LUBELSKA MIODÓWKA dar od ostatniej załogi Habibi  Połowa uczestników kolacji nie pije,  bo lekarz zakazał, lub jutro przed południem będą kierowcami. Cały czas widać odległe błyski wyładowań. O 2205 wiatr i opad przepędzają towarzystwo . O 2300 słychać daleki grzmot i widać częste błyski wyładowań.  Pogoda jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.  Temperatura 22 stopni.  Wystawiłem pod  dachem stodoły 15 wiader  do łapania deszczówki.  Na razie nie leje. Przez noc nalało dwa kieliszki na m2.  Dookoła były burze z wyładowaniami. Co dwie sekundy było widać błyski odległych wyładowań.

 

 14 sierpnia, sobota.

Rano  wybywa Paweł, Agajewicze przywożą  Marcina z Mrągowa. Marcin, jak zawsze, wsiada na łódkę i mknie na drugą stronę jeziora, a rodzice  po południu udają się do Warszawy. Dają znać s-emesem, że dojechali. Wieczorem udajemy się do Tomka z odwiedzinami. Przyjechał  Witek Dębicki.  Słuchamy wieści z wielkiego świata. Witek  skarży się na ból  serdecznego palca u lewej ręki. Jola ordynuje moczenie palca w bardzo gorącej wodzie lub w roztworze sody. Obiecujemy poszukanie u  nas maści ichtiolowej.  W moich zasobach znalazłem  i zaoferowałem przywiezienie  po naszej kolacji. W trakcie jej spożywania przybył chory i został namaszczony tą maścią.  Rano ma się zgłosić na następny  zabieg.  Od  rana słonecznie i upalnie. Temperatura przekracza 33 stopnie w cieniu. Zalewamy się potem po  wykonaniu nawet lekkich robót.  Dobrze, że jezioro blisko. Około 22  na południu widać bezgłośne  błyski  wyładowań.   Może polać bo nie wystawiłem wiader. O  22 30  już słychać grzmoty. Jednak wystawię wiadra. 2250 zaszumiało, zawiało od strony jabłonki i usłyszałem odgłos dartego płótna. To nasz namiot nie wytrzymał uderzenia szkwału  i rozdarł się od strony południowej. Jednak mocne słońce uszkodziło to tworzywo. Opad był symboliczny 5 kieliszków na m2. Po 23 00 burza przesunęła się na północ. Otwieram okna i drzwi żeby nieco wychłodzić dom. W domu 25 stopni na zewnątrz 22.

 

17 sierpnia,  wtorek

Nareszcie nieco pochłodniało. W poniedziałek rano Jola udaje się do pracy. Zostajemy z Tyszkami. Hania serwuje  aperytywy, obiadki i znakomite kolacyjki. Tyszki  dziś ujeżdżają do Warszawy. Zostaję ze Zbyszkiem no i Dyziem. Teraz wieczorem, Zbyszko czyta pamiętniki Benwenuta Celliniego, ja reanimuję laptopa, a Dyzio czuwa przy otwartych drzwiach na podwórko. Nawet komary boją się przekroczyć tego strażnika. Od czasu do czasu wydaje groźny szczek. Jesteśmy bezpieczni. Wiekowy laptop nawala – nie ma obrazu na ekranie. Reanimuję naciskając w różnych miejscach pokrywę laptopa  i po 15 minutach udaje się go ożywić. Może już ostatni raz. Jola zabrała dyskietkę z dotychczasowymi zapisami do /cenzury/ poprawienia błędów ortograficznych i interpunkcji. W prawdzie błędy ortograficzne wskazuje wężykiem program Worda, ale niech  tak będzie...Wprawdzie bardzo uważałem co piszę /nie jestem samobójcą/, ale niektórymi opisami, nie wiadomo dlaczego , mogłem się komuś narazić. Zobaczymy, czy zostanę karnie relegowany z Raju.

 

22 sierpnia, niedziela

O pogodzie nie będę wspominać. Takiego lata nie pamiętamy. Ciepło, słabe wiatry, dużo, aż za dużo słońca. Na takie dobre warunki ściągają rezydenci i jest z kim porozmawiać, zjeść nie wspominając o trunkach... W czwartek cumują Maowce, w piątek przybywa Jola i Marysia z Jasiem. Dobija do przystani  Grzegorz na „Borce” i Andrzejek Gogacz z towarzystwem. Andrzejek jest dzieckiem Jury. Znalazł się tu po raz pierwszy gdy miał  5 lat. Brakowało mu serdecznej opieki i tu znalazł  ją u Joli i rezydentów. Teraz jest wysokim  wysportowanym chłopem. Jest mistrzem w obsłudze komputerów. W sobotę, przed dom zajechał samochód „Hammer” z R.W. Varisellą. Przywiózł bardzo złe wiadomości, że koło nas  planowana jest budowa autostrady. Grozi nam realizacja jednego z wariantów: autostrada ma przebiegać  w odległości 2 km na północ od nas, czyli przez naszą ulubioną „górkę widokową”. Przywiózł mapkę z planowanymi wariantami, list protestacyjny i formularze do podpisywania się pod nim. Z tą wiadomością ruszam do city. Wywołuje to poruszenie  i duże zaangażowanie.  Janusz jest w stowarzyszeniu Sadyba, które walczy o utrzymanie Mazur w dotychczasowym stanie. Sadyba też śledzi  i protestuje  poczynania budowniczych /dewastatorów/ obiektów na Mazurach.  Wieczorem o 21 00 nadchodzi burza z wyładowaniami  i obfitym opadem.  Taką pogodę zapowiadali w TV dopiero na jutro wieczorem. 

 

26 sierpnia, czwartek

Dziś rano odjeżdża Marysia z Jasiem. Ze Zbyszkiem bierzemy się za roboty. Zbyszko kosi trawniki a ja wekuję marmeladę śliwkową,  wyciskam sok z jabłek i  zapuszczam 3 litry wina. Niedługo będziemy się cieszyć samotnością bo zapowiedzieli przyjazd Agajewicze i Tyszki  z Jolą. Od jutra rana  ogłaszamy stan pogotowia. Koniec spokoju i pełnego luzu. Pozimniało i woda   ochłodziła się po tych silnych wiatrach. Wczoraj  dobrze wiało z westu. Żeglarze pływali na refach   lub na samym foku.  We wtorek Grzegorz odpłynął do Giżycka . W czasie pobytu w Jurze bardzo się zasłużył w usuwaniu padniętej  do wody olchy. Zabezpieczyliśmy brzeg    przed erozją fal. Około 23 00  dzwonię do Grzegorza by sprawdzić czy wyłączył komórkę. Nie wyłączył , jak zwykle o 21 i  go obudziłem. Koczuje na Kisajnie.

 

27 sierpnia, piątek

Tyszki z Jolą przywożą deszcz. Do 23 00 nalało 40 litrów na m2. Przybywają też Agajewicze. Później  przybija Marcin. Jura w pełnej obsadzie. Tyszki w pokoju „Mazurskim”, Agajewicze w „Numerze” a Zbyszko  z Dyziem  na strychu. Wieczorem  uroczysta kolacja rybna /piątek!/ . Z ośmiu biesiadników trzech deklaruje się na cytrynówkę reszta na wina /tzw. kwasiory/. Wesoło wspominaliśmy dawne czasy. Były tez opowieści  narciarskie, głównie o leczeniu złamań. Ze Szczytna dzwonił  Paweł. Pytał o pogodę i sytuację dotyczącą obsadzenia Jury. Było miejsce dla niego w salonie przy kominku. Po dwóch godzinach zadzwonił, ze rezygnuje bo boli go kręgosłup i wraca do Warszawy. Wilgotność powietrza w domu nie spada poniżej 85 %.

 

 

Maj

 

Czerwiec

 

Lipiec

 

Sierpień

 

Wrzesień

 

Październik