3 października, niedziela O dwóch dni wspaniała słoneczna pogoda. W
cieniu maksymalna temperatura 13 stopni.
W piątek przyjechała Jola i natychmiast wzięła się za koszenie
trawnika. Zbyszko na drugiej maszynie kosi na drodze do wypalenia benzyny. W
sobotę wywozimy maszyny do Majkowskich,, którzy mieszkają w Krzyżanach. Maszyny to dwie samobieżne kosiarki, agregat
prądotwórczy, pompa wodna plus Dziś 3 października, są
imieniny Teresy. Jadę do Użranek żeby zapalić znicze i posadzić kwiaty od
Joli. Wieczorem podziwiamy rozgwieżdżone niebo. Palimy w piecach bo do rana
będzie zimno. Przed wywiezieniem agregatu prądotwórczego, naładowałem dwa
zasadowe akumulatory. W sumie ciągu 2,5 godziny doładowałem 30 Ah. Gdy jest pełne
słońce to duży Solar daje ok. 10 Ah.
Niestety sprawność starego akumulatora jest niewielka, ale elektryczności
wystarcza na oświetlenie /0.25 A/ i na oglądnięcie dziennika TV i pogody/
1.5A/. 7 października czwartek Od pięciu dni dmucha z
południa. Tałty toczą fale ozdobione białymi grzywami. Zimno. W dzień 12
stopni a w nocy od zera do 4 stopni. Od rana do wieczora niebo bez chmurki.
Na przystani fala naniosła grubą warstwę przemielonej trzciny i liści.
Wszystkie bale umacniające brzeg są pokryte tą błotnistą warstwą, Wiatr
postrzępił namiot i połamał stelaż. Ze Zbyszkiem rozbieramy stelaż, i chowamy
nadmiar ławek. Pomost i blat stołu przystaniowego powędrowały na zimowanie w
szopie. Nareszcie można się porządnie wymyć pod gorącym prysznicem. Jeździmy
na kąpiółki do Tropikany
w hotelu Gołębiewskiego. Zażywamy kąpiele w sześciu bulgocących wannach z
różnymi solankami. Nie spieszymy się. Pływamy w basenie pływackim, pluskamy
się w sztucznych falach , pływamy z prądem w okrągłym basenie i przesiadujemy w dwóch różnych saunach.
Przekraczamy limit czasu 1.5 godziny o pół godziny. Bez bólu dopłacamy 5 zł
do 30. Byliśmy tam dwa razy w powszechne dni, kiedy w Tropikanie
są pustki. Nie należy tam przyjeżdżać w weekendy! We wtorek, po kąpiółkach
pojechaliśmy do city Mikołajek na zakupy. Zbyszko postanowił pokazać Dyziowi Mikołajki. Wziął go na smyczy, ale z luźno
zapiętą obrożą, żeby pies nie cierpiał ucisku. Dyzio natychmiast
wysunął łeb, przepraszam, głowę i pooooszedł w
miasto. Na próżno Zbyszko chodził jak ta kwoka i wołał: Dyziooo
wracaj! Dyzio
przez godzinę odwiedzał wszystkie miejskie zakamarki i wrócił pod opiekuńcze
skrzydła Zbyszka dopiero wtedy, jak pogonił go jakiś podwórzowiec.ł.
Do Jury wróciliśmy już po ciemku. Po drodze odwiedziliśmy Elę. Trwa tam duży
remont. Chałupa zmienia swój wygląd, dach wyremontowany, dobudowana jest tzw.
„kukawa”, dachówka wymyta, ściany pobielone. Ze
strychu usunięto glinę, która
stanowiła izolację cieplną sufitu. Będą inaczej poprowadzone schody,
podwyższone otwory drzwiowe, nowe drzwi itd. 8 do 13 października , piątek- środa Nadal pogoda słoneczna. W dzień 12 stopni, w nocy
około 0 . Przystosowaliśmy się do życia we trójkę, to znaczy, Zbyszko , Dyzio i ja. Ja gotuję posiłki, a Zbyszko nosi wodę, parzy
herbatę i bardzo długo zmywa naczynia... Dla rozgrzewki rąbiemy drewno i
palimy w piecach. Zbyszka nauczyłem w końcu palić w tym cholernym piecyku w
pokoju Mazurskim. Niestety wypalał przy tej okazji, za każdym razem mój
tygodniowy zapas szczypek. Mistrzem w zapalaniu tego piecyka był Andrzej
Paprocki, który naprzód rozebrał piec i wyczyścił z popiołów i sadzy. Później spalił wszystkie trociny nazbierane
przez kilka lat. Jakoś jemu nie dymiło. Rozbieram pomost i stół przystaniowy. Są suche więc
chowamy w szopie. Jest weekend a tu
nikt nie przyjechał mimo pięknej pogody. Wtem, w niedzielę, zjawili się
Stefan z Ewą. Już miałem przygotowane jarzyny do zgotowania zupy. Namówiłem
ich do zostania. Zostali pod warunkiem, że w zupie nie będzie czosnku ani
cebuli. Ewa pokroiła drobno jarzyny, Zbyszko obrał kartofle a ja zagotowałem
zupę i kartofle. Obiadek im smakował, a szczególnie Ewie. Na drugie mieliśmy
kartofle ze schabowymi kotletami. Na pożegnanie obdarowałem Ewę jarzynami z
ogródka. W tym roku dobrze obrodziły winogrona. Naprzód zjadaliśmy te, które
były w zasięgu ręki, później te w zasięgu ze stołka a na koniec pobytu poszła
w ruch drabinka. Dopiero tam odkryliśmy gniazdo ptasie. Przez cały rok nie
zauważyliśmy żadnego ptaka - tak dobrze się maskował. Okazało się, że gniazdo było wypełnione zachomikowanymi
winogronami! W poniedziałek, po rozmowach z Warszawą, Zbyszko
zdecydował się wyjechać nazajutrz. Chowamy mnóstwo dobra nad mazurskim
pokojem. Zostaję sam z mocnym
postanowieniem szybkiego zakończenia pobytu. Nie wiadomo czy Jola przyjedzie
na weekend bo złapała grypę żołądkową.
W ogrodzie mróz zwarzył mniej odporne rośliny. Zbieram strąki fasoli ,
kabaczki, cukinie i dynię, która osiągnęła średnicę 15-17 października, piątek, sobota, niedziela Oczywiście
przyjechała. Nigdy nie daje się nastraszyć pogodą. Przez cały piątek, sobotę
i pół niedzieli zwijamy wszystko na zimę. Bez Jej pomocy zwijałbym obóz
jeszcze przez tydzień. Do Krzyżan wywożę TV,
odbiorniki radiowe i kuchenkę gazową.
Do Warszawy
wróciliśmy z Jolą/ 17 października 2010.
Miałem szczęście z przynoszeniem licznych bagaży, bo udało się zwerbować trzech sąsiadów,
którzy w dwóch kursach wnieśli wszystko na 4-te piętro. Nasze podwórko,
zostało w tym roku ogrodzone i oznaczono stałe miejsca do parkowania. Dzięki
sąsiadom, którzy mnie zawiadomili w Jurze, napisałem do WSM, przez Internet
podanie o miejsce. Mam przyznane miejsce nr 31! Niestety trzeba było zapłacić
kaucję 300 zł i opłatę miesięczną 56
zł.
Post
scriptum od Joli Bardzo
się cieszyłam, że w tym roku udało mi się zostawić dom w wyjątkowym porządku.
Wysprzątany, zabezpieczony przed myszami i mrozami. Liczyłam na to, że
przyjadę jeszcze w okolicach 11go listopada, żeby pograbić liście i okryć
dodatkowo wrażliwe rośliny w ogrodzie. Niestety, lały takie deszcze, ze
przyjazd do Jury nie miał większego sensu, tym bardziej ze zaraz po 11stym
wyjeżdżałam zagranicę. Okazało się że byłam niesłusznie leniwa. Przed
11stym do domu włamali się złomiarze. Zamiast zabrać żelastwo specjalnie w tym celu
zostawione za stodołą, wyłamali kłódki w stodole, wyciągnęli bardzo ciężką
drabinę, wybili okno na strychu i jak relacjonował mi sąsiad Tomek zrobili
potworny bałagan w całym domu. Szukali prawdopodobnie metali do sprzedania na
złom. U niego zniszczyli kuchnię wyrywając z ramy całą żelazną płytę i
drzwiczki z pieców. Przypuszczam, że u nas posłużyli się tym samym szablonem.
Na szczęście Tomek i Tomeczek (mój siostrzeniec, który przebywał z żoną na
mazurskim weekendzie) schowali drabinę , zabili okno i założyli nowe kłódki.
Kiedy przyjechałam do kraju w końcu listopada rozpoczął się brutalny atak
zimy. Zasypało śniegiem i mam nadzieję ze do wiosny jurajskie drogi będą
nieprzejezdne również dla amatorów cudzej własności. |