3 lipca, sobota

Pokazały się nowe jaskółki i zamieszkały w gnieździe już dawniej ulepionym. Żeby nie powtórzyła się tragedia - z Andrzejem zakryliśmy sufit warsztatu tak, żeby rabuś nie mógł się przedostać. W piątek przyjechała Jola. Andrzeje odpływają w rejs późnym popołudniem. Mieli mnóstwo dobra do załadowania . Zajęło im to trzy dni . Przyjechał Kuba Snochowski z córką  Hanią i kolegą Bartkiem, który przywiózł dwoje dzieci Lenę i Bruna.  Mieszkają na łączce pod namiotami. Rano, w Probarku, w warsztacie pana Borysa i spółka – wymieniam olej w silniku i w skrzyni biegów. Po wymianie skrzynka jeszcze więcej grzechocze. Ale jedziem dalej. Fiat UNO dożył 164 tysiące km!

 

4 lipca, niedziela WYBORY

Rano jedziemy z Jolą do Baranowa  głosować. Poznajemy tam kierowniczkę szkoły, z którą rozmawiamy o tutejszej młodzieży. Niestety młodzi Baranowianie są mało ambitni i słabo uzdolnieni. Za to w sporcie mają wyniki. Jest cała ściana  z pięcioma półkami pełnymi złotych pucharów. Kierowniczka  wszystko robi żeby towarzystwo rozruszać. Na przykład organizuje wycieczkę. Dzieci na wycieczce chodzą głodne bo nie potrafią jeść z nożem i widelcem .  Uczy też jak robić zakupy w supermarkecie Czasami trafia się jakiś zdolny i wysyłają go na olimpiady. Późnym popołudniem przybijają Maowcy z gośćmi z Niemiec. Goście zamieszkają w pensjonacie u Symeraka. Jola wyjeżdża do Warszawy. Z Łączki słychać gitarę i śpiewającego Kubę przy ognisku. Podali wstępne wyniki wyborów: Kaczyński 46.9%, Komorowski 53.1%. Kaczyński pociesza się cytując za Piłsudskim: „Wygrać i osiąść na laurach – to klęska, być pokonanym i nie ulec – to zwycięstwo”.  O 23 00 zmalała różnica procentów między rywalami. 

 

5 lipca, poniedziałek

Już ogłosili oficjalne wyniki wyborów. Wygrał Bronek z przewagą 5%. Rano stawiam pomost z symboliczną pomocą namiotowiczów. Namiotowicze wykonali jedną ze zleconych robót: wykopali olbrzymi kamień z miejsca gdzie dawniej było ognisko. Kamień umieściliśmy przy nowym ognisku. Wbijam kilka pali do cumowania. Straszny upał i z przyjemnością działam /podsypiam/ w domu. Na jeziorze roje żaglówek. Przeważnie stoją i smażą się na słońcu. Kiszczak (Skiper)cały czas mi towarzyszy. Nie wiem o co mu chodzi – o smakołyczki czy dla towarzystwa?

 

6 do 8 lipca  wtorek do czwartku

Pogoda tak dobra, że nie ma o czym pisać. Dzieci się nudzą więc odwiedzają mnie, dziadka. Nieśmiało proponuję im spróbowanie mojej zupy. Okazuje się że są jadkami i nie gardzą repetą. Chłopcy z namiotów nie maja wprawy w przygotowanie posiłków i bardzo długo  pracują nad ich wykonaniem. Przyjęcia zupne powtórzyłem jeszcze przez dwa dni. We wsi  imieniny Elżbiety Karaszkiewicz / 8 lipca/.Wyciągamy z szopy  finna i zawozimy nad wodę. Tniemy drzewo na opał. Z namiotowiczami dobrze się współpracuje. Sąsiad Tomek musiał wyjechać do Warszawy i poprosił naszych chłopców o zamieszkanie u niego. Dobrze się złożyło, bo w piątek ściągają urodzinowi goście i będzie potrzebne miejsce na namioty i samochody.  Jola naliczyła ok. 44 osób, cztery jachty i nieskończoną liczbę samochodów. Gdzie to się pomieści – wolę nie myśleć. Oj będzie się działo! „Pożar w burdelu – to cicha msza w porównaniu z tym co tu będzie”. W porcie już zacumował Maowiec. Miał ciężki tydzień wożenia znajomych z Niemiec. Teraz odsypia trudy. Przyjechała Jola z  zaopatrzeniem na imprezę.  Natychmiast skosiła trawnik bo trawa wyrosła do 5 cm. Skiper  podskakuje z radości, że jego pani wróciła .

 

9 lipca,  piątek

O godzinie 9 rano  - Jola narodziła się ileś tam lat temu /nb. 70/. Śniadanie jemy we dwoje. Około 11 00 zjawia się Liwski,   po południu Marysia z Jasiem i Joasią Liwską. Przyjechał też brat Joli Janusz. Przywiózł kupę mebli z dawnego mieszkania mamy Joli.(pralkę Franię !!!, i szafkę na buty, która posłuży za schowek na alkohole). U Symeraka zamieszkali Fiejkowie i Januszki. Później zjawił się Andrzej Paprocki i Marta, żona Liwskiego. Marysia umówiła się z Paprockim na przyprowadzenie Calvadosa z Rynu. Ponieważ  Andrzej nie przyjeżdżał, więc pojechałem  w zastępstwie. Bez przygód, tuż przed zachodem słońca, zacumowaliśmy na miejscu Agajewicza. Znowu  kolacyjka w składzie wspaniałych kompanów.  Na razie, jesteśmy prawie abstynentami do kolacji wypiliśmy jedną butelkę wina i to różowego.

Około północy, jak już wszyscy spali, przyjechali synowie Janusza (Marek i Jacek) i narzeczona Marka. Umieściłem ich na łączce, gdzie postawili sobie namiot.

 

10 lipca sobota

Ruszyły przygotowania do wieczornej imprezy. Zaczynają się zjeżdżać zaproszeni goście. Jest piękna, słoneczna pogoda. Około południa małe przyjęcie nad wodą. Poważne przyjęcie zaczęło się o 17 00, również w porcie. Odbył się priz giving. Największe zainteresowanie wzbudził album zdjęć od pradawnych czasów Jury do dzisiaj. Autorem był Andrzej Liwski i Marta, którzy niemało trudu włożył w to opracowanie. Drugi prezent (składkowy) to mini wieża  do mieszkania w Warszawie. Na kolację goście przenieśli się do suto zastawionych stołów na górę. Jedzenie znakomite i smakowite. Nie jestem w stanie opisać wszystkich dań, ale podstawę stanowiły wędzeniny produkcji pani Joli. A dostojnych gości i uczestników – jak nazajutrz policzyliśmy, było czterdziestu dwóch plus cztery psy w tym Dyzio. Nie obeszło się bez śpiewów przy gitarze. Jak zawsze, głównym zapiewajłą był Krzysztof Ziemacki. Czas miło mijał i niedobitki rozeszły się do spania dopiero około 2 w nocy. Już świtało.

 

11 lipca, niedziela

Od samego rana pełne słońce, żadnej chmurki, bez wiatru i upał 30 stopniowy. Znowu świętujemy nad wodą w cieniu, bo na słońcu nie daje się / nie idzie/ wytrzymać. W ruch idzie pięciolitrowa butelka jubileuszowego wermutu Cinzano Rosso 1757 rok, fundacji Liwskich. Powoli ubywa gości.  Na obiad wspaniała grochówka z wkładkami wędzonych żeberek  autorstwa pani Joli. Duży gar zupy zaspokoił głód 15 osób. Kolację jemy w gronie 11 osób. W TV finałowy mecz Holandia z Hiszpanią. Wygrała w dogrywce drużyna hiszpańska.

 

13 lipca  wtorek

W poniedziałek kolejno ubywają uczestnicy uroczystości. Zostają Andrzej i Marta Liwscy na łączce, Joasia, Zbyszko z Dyziem i Paproki. Upał od samego rana  w południe już 33 stopnie. Często kąpiemy się . Wiatr z południa przypędza coraz cieplejszą wodę. Woda nieco mętnieje i już nie jest krystalicznie czysta jak przed tygodniem. Pies Joli, nie wiadomo dlaczego, nie lubi Dyzia. Cały czas  go obraża  rzucając w jego kierunku brzydkie słowa. Dyzio  jakoś  to olewa, ale może się zdenerwować, i w obronie własnej godności, może go załatwić jednym kłapnięciem ogromnych szczęk. Żeby nie doszło do tragedii – Dyzio bywa przycumowywany, albo Skiper umieszczany w zamkniętym pokoju. Trzeba cały czas uważać i to psuje przyjemność pobytu w Jurze. Andrzej Liwski musiał pojechać do pracy w jakiejś pilnej sprawie. Nad Mikołajkami ciemne niebo i słychać grzmoty. Deszcz jakoś nie nadchodzi. Andrzej zameldował, że w Myszyńcu miał oberwanie chmury. Wieczorem kolacyjka smaczna i bezalkoholowa!

 

14  i 15 lipca, środa- czwartek

Opuszcza  nas Zbyszko z nieodłącznym Dyziem.  Z Joasią robimy zakupy w Mrągowie. Jest pochmurno i mimo tego upał dokuczliwy. Zakupuję m. innymi 10 kg ogórków na przyszłą imprezę imieninową. Woda w jeziorze jak zupa. W dzień 45 stopni w słońcu  a w nocy  9 stopni. Nocą w domu temperatura 24 stopnie -  po prostu tropik. Późnym popołudniem przyjeżdża Jola. Po drodze odwiedza Pająków, którzy cieszą się z zakupionego domu  w Lemanach koło Szczytna. Rano Andrzej Paproki, robiąc śniadanie, wzbija  się na szczyty kulinarnej sztuki.  Od godziny 7 rano kroi drobno kurki, smaży cebulę, wbija 8 jajek, dodaje mleka i nieco wody, dosypuje curry i już o 9 30  wyrób w olbrzymiej patelni wjeżdża na stół. Do konsumpcji są cztery osoby: Jola, Joasia /obie małojadki/ ja i Andrzej. W inne poranki Andrzej gotuje kaszki. Naprzód kaszkę jęczmienną, bo ta długo się gotuje, potem dorzuca płatki owsiane, jęczmienne, żytnie i pszenne, Wszystkie po garści i na koniec dodaje kaszkę manną. Wychodzi tego około 1.5 litra. Z dziewczynami zjadamy po dwie łyżki,  resztę Andrzej ze Skiperem. Na obiady zjadamy zupę jarzynową i kartofle ze specjalnie przygotowaną, przez Andrzeja, mieszaniną kiełbasy z sosem pomidorowym, smażoną cebulą z jakimiś bliżej nieokreślonymi dodatkami. Przechodząc do wody jesteśmy zapraszani przez Andrzeja Liwskiego  na „soczek”, który z Ballantine wprowadza nas w dobry nastrój... Andrzej zatrzasnął kluczyki w swoim samochodzie. Ot i mamy kłopot, bo zapasowe są w Warszawie.

 

16 lipca, piątek

Od rana upał 26 stopni i potem do 33.  Wiatru nie ma , jest duszno. Co chwilę włazimy do wody i tam długo przebywamy. Najwyższy czas było zrywać czarne porzeczki. Zerwałem pół wiadra i zapuściłem wino Malaga! Gorąco. Przy jakiejkolwiek działalności człowiek poci się i pragnie wejść do wody. Od rana pojawiają się chmury burzowe. Z daleka słychać grzmoty, ale burza do nas nie dochodzi. Przed wieczorem podlewamy ogród, trawnik i liczne roślinki wokół podwórka. Żeby podlewać, należy wyprowadzić agregator, zainstalować pompę wodną, połączyć kable i szlauchy. Trzeba się nachodzić góra dół. Podłączam starożytną pralkę wirnikową i piorę . To był 30 lat temu wspaniały wynalazek! Wirnik wytwarza wirujący kłąb bielizny, który tak się skręca że trzeba co minutę rozplątywać.  Przy tych zabiegach podarł się kołnierzyk od koszuli. Nie ma to jak metoda podpatrzona gdzieś w Marokko – namydloną bieliznę pierze się nogami chodząc po niej i podśpiewując coś skocznego. Wprowadziłem udoskonalenie i bielizna nie jest na bruku lecz w balii. Metoda ta jest bardzo skuteczna i ma coraz więcej naśladowców. Zasłużoną pralkę  zdecydowanie przeznaczam na złom. O  godzinie 24 , na dworze jest 21 stopni a w domu 25.

 

17 lipca, sobota

Nadal upalnie. Jedyne miejsce do przebywania: to przy  stole aperitywowym nad wodą i to w cieniu. Wino i piwo wychłodzone w wodzie ze źródełka /8.5 stopnia/ przywracają równowagę. Dziś trochę wiało i Andrzej z   Jolą pływali na desce. Po południu przypłynęły Kuki na s/y CACKO. Zrywam porzeczki i zapuszczam drugi balon wina. Wieczorem za długo nie siedzimy pod namiotem bo komary atakują ze wszech stron. Nie pomaga lampa przeciw-komarowa. O godzinie22 00 w domu 26 a na zewnątrz 24 stopnie. W TV zapowiadają na jutro wiatr w burzach do 100 km/h, trąby powietrzne, gradobicia itd. ! stopni. Jak zawsze nie podają kierunku wiatru. Różnica  temperatur między wschodem a zachodem Polski wynosi 15 stopni. Nie wróży to niczego dobrego.

 

19 lipca, poniedziałek

W porcie już stoją cztery okręty: Habibi  Krzysia Ziemackiego, Rafa V Janka Klima, Maowcy na Bambiku  i Kuki na Cacku. Pogoda nadal wspaniała. Mimo prognoz żadnych wiatrów i burz nie było. Popadało przez chwilę i na tym się skończyło. Z Danusią Kukową robimy zakupy w Rynie. Jest zimny wiaterek /23 stopnie/ i można wytrzymać w mieście. Wieczorem szabasowym /wigilijnym, jak kto woli / przed imieninowa kolacyjka w miłym, 10 osobowym gronie.

 

21 lipca, środa

Wczoraj, w dzień patrona bł. Czesława, odbyły się uroczystości imieninowe. Było skromnie, bo około 28 uczestników. Dwoma samochodami i jachtem przybyła tłumnie kolonia z Rynu. Jola, dużym nakładem, zorganizowała tą uroczystość. Oprócz wspaniałych wędzonek ze słoniną na czele, były gołąbki zawijane w winogronowe liści, sałatki itd. Grażyna z Rynu przyniosła, jeszcze ciepłe pierogi nadziewane farszem ze szczupaka. Coś fantastycznego! Zosia, z ekipy Krzyżan , jak zawsze, upiekła  znakomite ciasto. Tomek przyniósł Tequilę, dwie cytryny, i sól. Demonstrował w jakiej kolejności należy spożywać po meksykańsku, ten trunek. Naprzód pochłania się sól nasypaną na wierzch dłoni, potem duszkiem wypija  tequilę i zagryza cytryną. Nie obeszło się bez śpiewania „Podolanki” . Bardzo głośno i z prawdziwym zaangażowaniem wszystkich uczestników. Płyny wokalne pomogły w artystycznym wykonaniu tej ballady z pouczającym zakończeniem: „ Otrułaś ty brata swego, I otrujesz mnie - Podoleńca młodego”. Dziś nikt nie obudził się z tzw. kacem. Po prostu są lepsze trunki, i mimo tej nazwy – nie trują lecz  rozweselają. Noc była zimna, temperatura spadła do 14 stopni, ale już rano o 8 było 21 stopni. W dzień upał na pełnym słońcu. Nie widać deszczu, więc podlewamy wodą czerpaną przez elektryczną pompę z jeziora. Odpływają Klimy i Maowiec. Dobijają Tyszki na s/y MU-HA. Przyjeżdża Marysia z Jasiem.  Joasia Liwska załamuje schody do piwnicy. Kolacja na świeżym powietrzu. Hania serwuje wspaniałą sałatkę a Marysia zapiekane bakłażany. Miłe spotkanie rozpędzają komary.

 

22 lipca / E Wedel/ czwartek

Nadal gorąco. Już przywykliśmy i nie narzekamy. Przybywa Hubert z żoną Iwonką. Przywiózł zapasowe klucze do zatrzaśniętego samochodu Andrzeja. Dokładnie nie widać jak wygląda jego żona bo nosi  duże, czarne okulary zasłaniające urodę. Przy aperytywie, po delikatnej perswazji, wreszcie zdjęła je i ujrzeliśmy wybrankę Huberta. Przed wieczorem przybywa Marysia z Jasiem i Krzysztof Ziemacki z Krzysztofem Łatkiem. Już wieczorem odbywają się śpiewy  i śmieszne opowieści o naszych znajomych. Mimo ataków komarów, kończymy spotkanie bardzo późno.

 

23 lipca, piątek

Woda w jeziorze osiągnęła 26 stopni. Nadal  dobra pogoda, mimo groźnych prognoz. Kuki odpływają w rejs i lądują na Rominku. Tam jest osłona od groźnych sztormów. Przybijają Tyszki na s/y MU-HA. Krzysztof organizuje wyprawę do Rynu.  Po spotkaniu z Kukami i wysłuchaniu prognozy – zakłada sztormowego grota. Jakoś te sztormy do nas nie dotarły. Prognoza na Bałtyk południowo – wschodni przewidywała do 9 stopni B. Dookoła grzmi – a u nas nie ma deszczu. Dobrze, że dwa dni temu obficie podlaliśmy wszystkie rośliny.  

 

24 lipca, sobota

Krzysztofy organizują wyprawę do Mikołajek. Na Habibi zabierają się Jola  i Andrzej Paprocki.. W czasie powrotnego rejsu trochę dmucha i obficie leje. Nareszcie porządny deszcz! Z rejsu wracają, cali, zadowoleni i bardzo weseli... Jutro są imieniny Krzysztofów. Przyjęcie w kuchni. Znowu śmieszne opowieści i śpiewy. O godzinie 24 odśpiewaliśmy Krzysztofom, bardzo głośno, sto lat.

 

25 lipca, niedziela

Malwy i wiesiołek kwitną na najwyższych piętrach. Znaczy lato wkrótce zakończy się i nie trzeba śledzić kalendarza. W ogródku, obficie podlanym sieję : koper, białą rzodkiewkę, rukolę, naciowe buraczki i sadzę cebulki dymki. Ogórki, późno posadzone, kwitną.  Kończymy kiszone ogórki . Naszych nie było, więc zakupiłem 10 kG w sklepie. Po zakiszeniu ok. 10% jest „kłapciatych”. Hodowcy ogórków dodają zbyt dużo sztucznych nawozów. Andrzej Liwski, z żalem kończy pobyt i odjeżdża do Warszawy. Opuszczają nas też Krzysztofy. Nareszcie przybijają Kuki.  Jura znowu zaludniła się. Temperatura  powietrza spadła do 18 stopni rano. Niektórzy, po wyjściu z ciepłej wody – marzną!  Zmieniamy zdanie: nie idzie ocieplenie klimatu a oziębienie! Tylko patrzeć zlodowacenia. Wieczorem grają w brydża. Jest cicho i nie ma morskich opowieści. Nikt nie pije rozweselających napojów. Kredens ugina się pod ciężarem butelek. ! O mores! o tempora !

p.s. odwiedzili nas Hrabiowie. Przegrali batalię o dom z „Autostradą poznańską” Musieli oddać klucze i są bezdomni.  Tadeusz wypił parę kieliszków i padł. Hania musiała go zabrać do Pokropków, gdzie zatrzymali się na weekend.  Szkoda Hrabiego. Jest w bardzo kiepskiej kondycji.

 

26 lipca 2010 imieniny Haneczki Tyszkowej

Nareszcie chłodno i bez palącego słońca. Woda w jeziorze nadal ciepła. Po śniadaniu Marysia z Joasią jadą na zakupy. Penetrują Ryn a potem Mrągowo. W drodze powrotnej zagadały się i zamiast do Jury pojechały na Mierzejewo. Haneczka wydaje aperytywę z wykwintnymi smakołykami. Zasadnicze przyjęcie zaczyna się o 17 00. Przybywają Pająki. Hania Pająkowa też ma imieniny. Na półmiskach sieja udekorowana sałatą i płatkami cytryny. Są piękne kanapeczki i smaczne sałatki. Wieczorem kuchnię opanowują brydżyści.

 

27 lipca, wtorek

Cały dzień pochmurno. Dopiero wieczorem po 21 00 zaczyna padać. Warunki wspaniałe na wycieczkę krajoznawczą. Udajemy się w składzie; Marysia, Jasio, Joanna i jo na wyprawę do Reszla. Zatrzymujemy się w Mrągowie i znajdujemy  punkt napraw komórek. Sklep nazywa się „Komóra” i mieści się w pobliżu poczty. Pani w Komórze szybko lokalizuje uszkodzenie ładowarki. Kupujemy nową ładowarkę i po problemie. W świętej Lipce nie zatrzymujemy się bo duży tłum i fasada kościoła jest okryta siatką do remontu. Udajemy się do Reszla i lądujemy u stóp zamku. Udajemy się na wystawę nowoczesnego malarstwa. Na parterze wystawy obrazy duże, ambitne tematy, ale odnoszę wrażenie że to jest wystawa prac dzieci z 3  lub 4 klasy podstawówki. Na piętrze jest lepiej: wystawiają Cybisa i innych artystów – to oglądam z zainteresowaniem.  Jasia zapytałem czy jego koledzy  podobnie malują? Zgodził się, że podobnie. Odwiedzamy dziedziniec zamku w Reszlu.  Można wejść na wieżę lub do podziemi. Joasia postanowiła wejść na wieżę. Jednak pani wpuszczająca  odradziła jej tę wyprawę. Schodki są drewniane i mogą załamać się podobnie jak te w naszej piwnicy... Z Reszla udajemy się przez Bezławki do Wilkowa aż do trasy Kętrzyn – Mrągowo. Lądujemy w Szestnie w gospodzie. Spożywamy na obiad żurek i pierogi z mięsem. Fajna gospoda. Już bez niespodzianek, przez Ryn i Bachorze, po zakupieniu miodu,  docieramy do Jury. Jurę opuściły Tyszki i Kuki. Zameldował się Agajewicz.

 

28 lipca, środa

Odwiedzają nas „Basiule”. Przepraszają że nie mogli być na imieninach. Dostaję wspaniały  prezent: książkę „Gorzka Chwała” Richarda M. Wata. W porcie cumuje na swoim miejscu Andrzej. Opłynęli całe Mazury. Teraz Andrzej naprawia szkody jakie wyrządziły mu wiatry i wichury. Dziś Marysia nigdzie nie wyjeżdżała. Pogoda chmurna, temperatura 20 stopni. Paproki przegrał na swój laptop moje zdjęcia z Jury wykonane w ciągu ostatnich trzech lat. W Szwecji będzie je segregował i nagrywał na płytę dla potomnych.

 

29 lipca, czwartek

Rano wyjeżdża Paproki. Pada drobny deszcz. Pogoda dobra na wyjazdy do miasta. Marysia z Joasią i Jasiem jadą do Mrągowa. Kupują dużo jarzyn i innych produktów. Zakupują dla mnie wspaniałą  bawełnianą pidżamę rozmiaru XL. Po zarefowaniu /po dwa refy/ nogawek i rękawów  pasuje na mnie jak ulał. Obiad wystawny  trzy daniowy. Nie mogę uwierzyć, że można smaczną zupę ugotować baz dodawania kostek rosołowych! Przed wieczorem przejaśnia się i nawet świeci słońce. Niespodziewanie ukazują się Kostry ,Jurek z Basią. Zapachniało wiatrem z Bałtyku, jako że oni wrócili z rejsu do Sztokholmu. Musieli tam płynąć bejdewindem i z powrotem wiatr też odkręcił się na bejdewind. Kilka razy refowali się z powodu  zbyt silnego wiatru 15 m/sek czyli ok. 30 węzłów . W czasie sztormowej żeglugi stracili kotwicę , która zapragnęła spocząć na dnie Bałtyku. Wieczorem morskie opowieści przy „szarlotce” /tzn.

żubrówka z sokiem jabłkowym. Kostry zamieszkały w pensjonacie u Andrzeja Symeraka. Noc ciemna, gwiazdy słabo widoczne, temp. spadła do 14 stopni. Cicho i mimo otwartych okien, nie słychać chrapania sąsiadów.

 

30 lipca, piątek

Pogoda dobra. Słońce przygrzewa przez wysokie chmury. Woda nadal ciepła mimo niskiej temperatury w nocy 14.5 stopnia. Gotuję zupę jarzynową. Dodaję do smaku kostkę bulionową i Vegetę. Ten sposób jest ostro krytykowany przez Marysię. Ale zupa wszystkim innym smakowała. W porcie cumuje Tomek Dzwonkowski z dopiero co poślubioną  żoną Olą i przyjaciółmi.

 

31 lipca, sobota 

Dziś jedziemy do Pająków, którzy urządzają przyjęcie imieninowe w nowo nabytym domu w Lemanach koło Szczytna. Jedziemy dwoma samochodami. Joasia z Tyszkami a Jola i ja  jedziemy z Maowcami. Przybywamy 15 minut przed umówioną godziną 12.00 Witamy się z gospodarzami i rezydującymi gośćmi: Elżunią, Wandą Blinkiewicz, Biłozorami Sławkiem i Ulą   i Dratwami. Poznajemy sąsiadów Pająków. Wkrótce pojawiają się Liwscy . Po zakąsce ekipa wyrusza poznać okolicę i jezioro Lemańskie. Jest gorąco i duszno a my przez pola i chaszcze, spoceni, ostatkiem sił, docieramy do jeziora. Znajdujemy  nie zarośnięte miejsce  do kąpieli. Za przewodników mieliśmy miłych sąsiadów Pająków.  Całej ekipy kąpią się jedynie Zosia, Jola, Maowiec i ja.  Droga powrotna  była krótsza i mniej męcząca. Zastaliśmy spóźnionych Januszków i Ciupciaka. Przyjęcie było znakomite z wieloma rarytasami sztuki kulinarnej.

Największą niespodzianką były naleśniki ze szpinakiem i serem. Zostały zamówione w ramach tzw. "kateringu” i przywiezione  w kontenerze podobnym do pieca zasilającego kaloryfery. Pająk był dumny z tego pomysłu. Andrzej zapytał Januszka, czy czytał ostatnie wydanie znanego tygodnika i nie czekając na odpowiedź wręczył  obecnym kilka egzemplarzy tego pisma. Po chwili oglądający zaczęli wić się ze śmiechu. Nie wiedzący o co chodzi poczuli się nieswojo – co tak ucieszyło oglądających? Jak pismo doszło do mnie przeczytałem na żółtym tle: „Czy geje są dobrymi Polakami? Str. 54. To jeszcze nie było wystarczającym powodem do śmiechu.  Jak się przypatrzyłem  dokładniej tej okładce – poznałem Januszka w kraciastych szortach w uścisku z Maowcem. Oczywiście obaj nie mają żadnych tendencji do bycia gejami co jeszcze bardziej rozbawiło towarzystwo. Tylko sąsiedzi Pająków byli zaszokowani w jakim to towarzystwie  się znaleźli! Sąsiadka wcześniej, po wyjaśnieniach zrozumiała, że to kawał, natomiast jej małżonek długo nie rozumiał o co chodzi i miał minę świadczącą, że bardzo  nie lubi odmieńców. Patrząc na jego dezaprobatę robiło nam się jeszcze weselej. Przed zmrokiem wracamy pełni wrażeń do Jury.  Zdajemy sprawozdanie z przyjęcia Marysi i Agajewiczom, których nie było na spotkaniu.

 

 

Maj

 

Czerwiec

 

Lipiec

 

Sierpień

 

Wrzesień

 

Październik