3 lipca, sobota Pokazały się nowe
jaskółki i zamieszkały w gnieździe już dawniej ulepionym. Żeby nie powtórzyła
się tragedia - z Andrzejem zakryliśmy sufit warsztatu tak, żeby rabuś nie
mógł się przedostać. W piątek przyjechała Jola. Andrzeje
odpływają w rejs późnym popołudniem. Mieli mnóstwo dobra do załadowania .
Zajęło im to trzy dni . Przyjechał Kuba Snochowski
z córką Hanią i kolegą Bartkiem, który
przywiózł dwoje dzieci Lenę i Bruna.
Mieszkają na łączce pod namiotami. Rano, w Probarku,
w warsztacie pana Borysa i spółka – wymieniam olej w silniku i w skrzyni
biegów. Po wymianie skrzynka jeszcze więcej grzechocze. Ale jedziem dalej. Fiat UNO dożył 164 tysiące km! 4 lipca, niedziela WYBORY Rano jedziemy z
Jolą do Baranowa głosować. Poznajemy
tam kierowniczkę szkoły, z którą rozmawiamy o tutejszej młodzieży. Niestety
młodzi Baranowianie są mało ambitni i słabo
uzdolnieni. Za to w sporcie mają wyniki. Jest cała ściana z pięcioma półkami pełnymi złotych
pucharów. Kierowniczka wszystko robi
żeby towarzystwo rozruszać. Na przykład organizuje wycieczkę. Dzieci na
wycieczce chodzą głodne bo nie potrafią jeść z nożem i widelcem . Uczy też jak robić zakupy w supermarkecie
Czasami trafia się jakiś zdolny i wysyłają go na olimpiady. Późnym popołudniem
przybijają Maowcy z gośćmi z Niemiec. Goście
zamieszkają w pensjonacie u Symeraka. Jola wyjeżdża
do Warszawy. Z Łączki słychać gitarę i śpiewającego Kubę przy ognisku. Podali
wstępne wyniki wyborów: Kaczyński 46.9%, Komorowski 53.1%. Kaczyński pociesza
się cytując za Piłsudskim: „Wygrać i osiąść na laurach – to klęska, być
pokonanym i nie ulec – to zwycięstwo”.
O 23 00 zmalała różnica procentów między rywalami. 5 lipca, poniedziałek Już ogłosili
oficjalne wyniki wyborów. Wygrał Bronek z przewagą 5%. Rano stawiam pomost z
symboliczną pomocą namiotowiczów. Namiotowicze wykonali jedną ze zleconych robót: wykopali
olbrzymi kamień z miejsca gdzie dawniej było ognisko. Kamień umieściliśmy
przy nowym ognisku. Wbijam kilka pali do cumowania. Straszny upał i z
przyjemnością działam /podsypiam/ w domu. Na
jeziorze roje żaglówek. Przeważnie stoją i smażą się na słońcu. Kiszczak (Skiper)cały czas mi towarzyszy. Nie wiem o co mu chodzi –
o smakołyczki czy dla towarzystwa? 6 do 8 lipca wtorek do czwartku Pogoda tak dobra,
że nie ma o czym pisać. Dzieci się nudzą więc odwiedzają mnie, dziadka.
Nieśmiało proponuję im spróbowanie mojej zupy. Okazuje się że są jadkami i nie gardzą repetą. Chłopcy z namiotów nie maja
wprawy w przygotowanie posiłków i bardzo długo pracują nad ich wykonaniem. Przyjęcia zupne
powtórzyłem jeszcze przez dwa dni. We wsi
imieniny Elżbiety Karaszkiewicz / 8
lipca/.Wyciągamy z szopy finna i zawozimy nad wodę. Tniemy drzewo na opał. Z namiotowiczami dobrze się współpracuje. Sąsiad Tomek
musiał wyjechać do Warszawy i poprosił naszych chłopców o zamieszkanie u
niego. Dobrze się złożyło, bo w piątek ściągają urodzinowi goście i będzie
potrzebne miejsce na namioty i samochody.
Jola naliczyła ok. 44 osób, cztery jachty i nieskończoną liczbę
samochodów. Gdzie to się pomieści – wolę nie myśleć. Oj będzie się działo!
„Pożar w burdelu – to cicha msza w porównaniu z tym co tu będzie”. W porcie
już zacumował Maowiec. Miał ciężki tydzień wożenia
znajomych z Niemiec. Teraz odsypia trudy. Przyjechała Jola z zaopatrzeniem na imprezę. Natychmiast skosiła trawnik bo trawa
wyrosła do 9 lipca, piątek O godzinie 9
rano - Jola narodziła się ileś tam lat
temu /nb. 70/. Śniadanie jemy we dwoje. Około 11 00
zjawia się Liwski, po południu
Marysia z Jasiem i Joasią Liwską. Przyjechał też brat Joli Janusz. Przywiózł
kupę mebli z dawnego mieszkania mamy Joli.(pralkę Franię !!!, i szafkę na
buty, która posłuży za schowek na alkohole). U Symeraka
zamieszkali Fiejkowie i Januszki.
Później zjawił się Andrzej Paprocki i Marta, żona Liwskiego. Marysia umówiła
się z Paprockim na przyprowadzenie Calvadosa z
Rynu. Ponieważ Andrzej nie
przyjeżdżał, więc pojechałem w
zastępstwie. Bez przygód, tuż przed zachodem słońca, zacumowaliśmy na miejscu
Agajewicza. Znowu
kolacyjka w składzie wspaniałych kompanów. Na razie, jesteśmy prawie abstynentami do
kolacji wypiliśmy jedną butelkę wina i to różowego. Około północy, jak
już wszyscy spali, przyjechali synowie Janusza (Marek i Jacek) i narzeczona
Marka. Umieściłem ich na łączce, gdzie postawili sobie namiot. 10 lipca sobota Ruszyły
przygotowania do wieczornej imprezy. Zaczynają się zjeżdżać zaproszeni
goście. Jest piękna, słoneczna pogoda. Około południa małe przyjęcie nad
wodą. Poważne przyjęcie zaczęło się o 17 00, również w porcie. Odbył się priz giving. Największe
zainteresowanie wzbudził album zdjęć od pradawnych czasów Jury do dzisiaj.
Autorem był Andrzej Liwski i Marta, którzy niemało trudu włożył w to opracowanie.
Drugi prezent (składkowy) to mini wieża
do mieszkania w Warszawie. Na kolację goście przenieśli się do suto
zastawionych stołów na górę. Jedzenie znakomite i smakowite. Nie jestem w
stanie opisać wszystkich dań, ale podstawę stanowiły wędzeniny
produkcji pani Joli. A dostojnych gości i uczestników – jak nazajutrz
policzyliśmy, było czterdziestu dwóch plus cztery psy w tym Dyzio. Nie obeszło się bez śpiewów przy gitarze. Jak
zawsze, głównym zapiewajłą był Krzysztof Ziemacki.
Czas miło mijał i niedobitki rozeszły się do spania dopiero około 2 w nocy.
Już świtało. 11 lipca, niedziela Od samego rana
pełne słońce, żadnej chmurki, bez wiatru i upał 30 stopniowy. Znowu
świętujemy nad wodą w cieniu, bo na słońcu nie daje się / nie idzie/
wytrzymać. W ruch idzie pięciolitrowa butelka jubileuszowego wermutu Cinzano Rosso 1757 rok, fundacji Liwskich. Powoli ubywa
gości. Na obiad wspaniała grochówka z
wkładkami wędzonych żeberek autorstwa
pani Joli. Duży gar zupy zaspokoił głód 15 osób. Kolację jemy w gronie 11 osób.
W TV finałowy mecz Holandia z Hiszpanią. Wygrała w dogrywce drużyna
hiszpańska. 13 lipca wtorek W poniedziałek
kolejno ubywają uczestnicy uroczystości. Zostają Andrzej i Marta Liwscy na
łączce, Joasia, Zbyszko z Dyziem i Paproki. Upał od samego rana w południe już 33 stopnie. Często kąpiemy
się . Wiatr z południa przypędza coraz cieplejszą wodę. Woda nieco mętnieje i
już nie jest krystalicznie czysta jak przed tygodniem. Pies Joli, nie wiadomo
dlaczego, nie lubi Dyzia. Cały czas go obraża
rzucając w jego kierunku brzydkie słowa. Dyzio jakoś
to olewa, ale może się zdenerwować, i w obronie własnej godności, może
go załatwić jednym kłapnięciem ogromnych szczęk. Żeby nie doszło do tragedii
– Dyzio bywa przycumowywany, albo Skiper umieszczany w zamkniętym pokoju. Trzeba cały czas
uważać i to psuje przyjemność pobytu w Jurze. Andrzej Liwski musiał pojechać
do pracy w jakiejś pilnej sprawie. Nad Mikołajkami ciemne niebo i słychać
grzmoty. Deszcz jakoś nie nadchodzi. Andrzej zameldował, że w Myszyńcu miał
oberwanie chmury. Wieczorem kolacyjka smaczna i bezalkoholowa! 14 i 15 lipca, środa- czwartek Opuszcza nas Zbyszko z nieodłącznym Dyziem. Z Joasią
robimy zakupy w Mrągowie. Jest pochmurno i mimo tego upał dokuczliwy.
Zakupuję m. innymi 16 lipca, piątek Od rana upał 26
stopni i potem do 33. Wiatru nie ma ,
jest duszno. Co chwilę włazimy do wody i tam długo przebywamy. Najwyższy czas
było zrywać czarne porzeczki. Zerwałem pół wiadra i zapuściłem wino Malaga!
Gorąco. Przy jakiejkolwiek działalności człowiek poci się i pragnie wejść do
wody. Od rana pojawiają się chmury burzowe. Z daleka słychać grzmoty, ale
burza do nas nie dochodzi. Przed wieczorem podlewamy ogród, trawnik i liczne
roślinki wokół podwórka. Żeby podlewać, należy wyprowadzić agregator,
zainstalować pompę wodną, połączyć kable i szlauchy. Trzeba się nachodzić
góra dół. Podłączam starożytną pralkę wirnikową i piorę . To był 30 lat temu
wspaniały wynalazek! Wirnik wytwarza wirujący kłąb bielizny, który tak się
skręca że trzeba co minutę rozplątywać.
Przy tych zabiegach podarł się kołnierzyk od koszuli. Nie ma to jak
metoda podpatrzona gdzieś w Marokko – namydloną
bieliznę pierze się nogami chodząc po niej i podśpiewując coś skocznego.
Wprowadziłem udoskonalenie i bielizna nie jest na bruku lecz w balii. Metoda
ta jest bardzo skuteczna i ma coraz więcej naśladowców. Zasłużoną pralkę zdecydowanie przeznaczam na złom. O godzinie 24 , na dworze jest 21 stopni a w
domu 25. 17 lipca, sobota Nadal upalnie.
Jedyne miejsce do przebywania: to przy
stole aperitywowym nad wodą i to w cieniu.
Wino i piwo wychłodzone w wodzie ze źródełka /8.5 stopnia/ przywracają
równowagę. Dziś trochę wiało i Andrzej z
Jolą pływali na desce. Po południu przypłynęły Kuki
na s/y CACKO. Zrywam porzeczki i zapuszczam drugi balon wina. Wieczorem za
długo nie siedzimy pod namiotem bo komary atakują ze wszech stron. Nie pomaga
lampa przeciw-komarowa. O godzinie22 00 w domu 19 lipca, poniedziałek W porcie już stoją
cztery okręty: Habibi Krzysia Ziemackiego,
Rafa V Janka Klima, Maowcy na Bambiku i Kuki na Cacku.
Pogoda nadal wspaniała. Mimo prognoz żadnych wiatrów i burz nie było.
Popadało przez chwilę i na tym się skończyło. Z Danusią Kukową
robimy zakupy w Rynie. Jest zimny wiaterek /23 stopnie/ i można wytrzymać w
mieście. Wieczorem szabasowym /wigilijnym, jak kto woli / przed imieninowa
kolacyjka w miłym, 10 osobowym gronie. 21 lipca, środa Wczoraj, w dzień
patrona bł. Czesława, odbyły się uroczystości imieninowe. Było skromnie, bo
około 28 uczestników. Dwoma samochodami i jachtem przybyła tłumnie kolonia z
Rynu. Jola, dużym nakładem, zorganizowała tą uroczystość. Oprócz wspaniałych
wędzonek ze słoniną na czele, były gołąbki zawijane w winogronowe liści,
sałatki itd. Grażyna z Rynu przyniosła, jeszcze ciepłe pierogi nadziewane
farszem ze szczupaka. Coś fantastycznego! Zosia, z ekipy Krzyżan
, jak zawsze, upiekła znakomite
ciasto. Tomek przyniósł Tequilę, dwie cytryny, i sól. Demonstrował w jakiej
kolejności należy spożywać po meksykańsku, ten
trunek. Naprzód pochłania się sól nasypaną na wierzch dłoni, potem duszkiem
wypija tequilę i zagryza cytryną. Nie
obeszło się bez śpiewania „Podolanki” . Bardzo głośno i z prawdziwym
zaangażowaniem wszystkich uczestników. Płyny wokalne pomogły w artystycznym
wykonaniu tej ballady z pouczającym zakończeniem: „ Otrułaś ty brata swego, I
otrujesz mnie - Podoleńca młodego”. Dziś nikt nie
obudził się z tzw. kacem. Po prostu są lepsze trunki, i mimo tej nazwy – nie
trują lecz rozweselają. Noc była
zimna, temperatura spadła do 14 stopni, ale już rano o 8 było 21 stopni. W
dzień upał na pełnym słońcu. Nie widać deszczu, więc podlewamy wodą czerpaną
przez elektryczną pompę z jeziora. Odpływają Klimy i Maowiec.
Dobijają Tyszki na s/y MU-HA. Przyjeżdża Marysia z Jasiem. Joasia Liwska załamuje schody do piwnicy.
Kolacja na świeżym powietrzu. Hania serwuje wspaniałą sałatkę a Marysia
zapiekane bakłażany. Miłe spotkanie rozpędzają komary. 22 lipca / E Wedel/ czwartek Nadal gorąco. Już
przywykliśmy i nie narzekamy. Przybywa Hubert z żoną Iwonką.
Przywiózł zapasowe klucze do zatrzaśniętego samochodu Andrzeja. Dokładnie nie
widać jak wygląda jego żona bo nosi
duże, czarne okulary zasłaniające urodę. Przy aperytywie,
po delikatnej perswazji, wreszcie zdjęła je i ujrzeliśmy wybrankę Huberta.
Przed wieczorem przybywa Marysia z Jasiem i Krzysztof Ziemacki
z Krzysztofem Łatkiem. Już wieczorem odbywają się
śpiewy i śmieszne opowieści o naszych
znajomych. Mimo ataków komarów, kończymy spotkanie bardzo późno. 23 lipca, piątek Woda w jeziorze
osiągnęła 26 stopni. Nadal dobra
pogoda, mimo groźnych prognoz. Kuki odpływają w
rejs i lądują na Rominku. Tam jest osłona od
groźnych sztormów. Przybijają Tyszki na s/y MU-HA. Krzysztof organizuje
wyprawę do Rynu. Po spotkaniu z Kukami
i wysłuchaniu prognozy – zakłada sztormowego grota. Jakoś te sztormy do nas
nie dotarły. Prognoza na Bałtyk południowo – wschodni przewidywała do 9
stopni B. Dookoła grzmi – a u nas nie ma deszczu. Dobrze, że dwa dni temu
obficie podlaliśmy wszystkie rośliny.
24 lipca, sobota Krzysztofy
organizują wyprawę do Mikołajek. Na Habibi
zabierają się Jola i Andrzej
Paprocki.. W czasie powrotnego rejsu trochę dmucha i obficie leje. Nareszcie
porządny deszcz! Z rejsu wracają, cali, zadowoleni i bardzo weseli... Jutro
są imieniny Krzysztofów. Przyjęcie w kuchni. Znowu śmieszne opowieści i
śpiewy. O godzinie 24 odśpiewaliśmy Krzysztofom, bardzo głośno, sto lat. 25 lipca, niedziela Malwy i wiesiołek
kwitną na najwyższych piętrach. Znaczy lato wkrótce zakończy się i nie trzeba
śledzić kalendarza. W ogródku, obficie podlanym sieję : koper, białą
rzodkiewkę, rukolę, naciowe buraczki i sadzę
cebulki dymki. Ogórki, późno posadzone, kwitną. Kończymy kiszone ogórki . Naszych nie było,
więc zakupiłem p.s. odwiedzili nas
Hrabiowie. Przegrali batalię o dom z „Autostradą poznańską” Musieli oddać
klucze i są bezdomni. Tadeusz wypił
parę kieliszków i padł. Hania musiała go zabrać do Pokropków,
gdzie zatrzymali się na weekend.
Szkoda Hrabiego. Jest w bardzo kiepskiej kondycji. 26 lipca 2010 imieniny Haneczki Tyszkowej Nareszcie chłodno i
bez palącego słońca. Woda w jeziorze nadal ciepła. Po śniadaniu Marysia z
Joasią jadą na zakupy. Penetrują Ryn a potem Mrągowo. W drodze powrotnej
zagadały się i zamiast do Jury pojechały na Mierzejewo.
Haneczka wydaje aperytywę z wykwintnymi
smakołykami. Zasadnicze przyjęcie zaczyna się o 17 00. Przybywają Pająki.
Hania Pająkowa też ma imieniny. Na półmiskach sieja udekorowana sałatą i
płatkami cytryny. Są piękne kanapeczki i smaczne
sałatki. Wieczorem kuchnię opanowują brydżyści. 27 lipca, wtorek Cały dzień
pochmurno. Dopiero wieczorem po 21 00 zaczyna padać. Warunki wspaniałe na
wycieczkę krajoznawczą. Udajemy się w składzie; Marysia, Jasio, Joanna i jo
na wyprawę do Reszla. Zatrzymujemy się w Mrągowie i znajdujemy punkt napraw komórek. Sklep nazywa się „Komóra” i mieści się w pobliżu poczty. Pani w Komórze szybko lokalizuje uszkodzenie ładowarki. Kupujemy
nową ładowarkę i po problemie. W świętej Lipce nie zatrzymujemy się bo duży
tłum i fasada kościoła jest okryta siatką do remontu. Udajemy się do Reszla i
lądujemy u stóp zamku. Udajemy się na wystawę nowoczesnego malarstwa. Na
parterze wystawy obrazy duże, ambitne tematy, ale odnoszę wrażenie że to jest
wystawa prac dzieci z 3 lub 4 klasy
podstawówki. Na piętrze jest lepiej: wystawiają Cybisa i innych artystów – to
oglądam z zainteresowaniem. Jasia
zapytałem czy jego koledzy podobnie
malują? Zgodził się, że podobnie. Odwiedzamy dziedziniec zamku w Reszlu. Można wejść na wieżę lub do podziemi.
Joasia postanowiła wejść na wieżę. Jednak pani wpuszczająca odradziła jej tę wyprawę. Schodki są drewniane
i mogą załamać się podobnie jak te w naszej piwnicy... Z Reszla udajemy się
przez Bezławki do Wilkowa aż do trasy Kętrzyn –
Mrągowo. Lądujemy w Szestnie w gospodzie. Spożywamy
na obiad żurek i pierogi z mięsem. Fajna gospoda. Już bez niespodzianek,
przez Ryn i Bachorze, po zakupieniu miodu,
docieramy do Jury. Jurę opuściły Tyszki i Kuki.
Zameldował się Agajewicz. 28 lipca, środa Odwiedzają nas „Basiule”. Przepraszają że nie mogli być na imieninach.
Dostaję wspaniały prezent: książkę
„Gorzka Chwała” Richarda M. Wata. W porcie cumuje na swoim miejscu Andrzej.
Opłynęli całe Mazury. Teraz Andrzej naprawia szkody jakie wyrządziły mu
wiatry i wichury. Dziś Marysia nigdzie nie wyjeżdżała. Pogoda chmurna,
temperatura 20 stopni. Paproki przegrał na swój
laptop moje zdjęcia z Jury wykonane w ciągu ostatnich trzech lat. W Szwecji
będzie je segregował i nagrywał na płytę dla potomnych. 29 lipca, czwartek Rano wyjeżdża Paproki. Pada drobny deszcz. Pogoda dobra na wyjazdy do
miasta. Marysia z Joasią i Jasiem jadą do Mrągowa. Kupują dużo jarzyn i
innych produktów. Zakupują dla mnie wspaniałą
bawełnianą pidżamę rozmiaru XL. Po zarefowaniu /po dwa refy/ nogawek i
rękawów pasuje na mnie jak ulał. Obiad
wystawny trzy daniowy. Nie mogę uwierzyć,
że można smaczną zupę ugotować baz dodawania kostek rosołowych! Przed
wieczorem przejaśnia się i nawet świeci słońce. Niespodziewanie ukazują się
Kostry ,Jurek z Basią. Zapachniało wiatrem z Bałtyku, jako że oni wrócili z
rejsu do Sztokholmu. Musieli tam płynąć bejdewindem i z powrotem wiatr też
odkręcił się na bejdewind. Kilka razy refowali się z powodu zbyt silnego wiatru 15 m/sek czyli ok. 30 węzłów . W czasie sztormowej żeglugi
stracili kotwicę , która zapragnęła spocząć na dnie Bałtyku. Wieczorem morskie
opowieści przy „szarlotce” /tzn. żubrówka z sokiem
jabłkowym. Kostry zamieszkały w pensjonacie u Andrzeja Symeraka.
Noc ciemna, gwiazdy słabo widoczne, temp. spadła do 14 stopni. Cicho i mimo
otwartych okien, nie słychać chrapania sąsiadów. 30 lipca, piątek Pogoda dobra.
Słońce przygrzewa przez wysokie chmury. Woda nadal ciepła mimo niskiej
temperatury w nocy 14.5 stopnia. Gotuję zupę jarzynową. Dodaję do smaku
kostkę bulionową i Vegetę. Ten sposób jest ostro
krytykowany przez Marysię. Ale zupa wszystkim innym smakowała. W porcie
cumuje Tomek Dzwonkowski z dopiero co
poślubioną żoną Olą i przyjaciółmi. 31 lipca, sobota Dziś jedziemy do
Pająków, którzy urządzają przyjęcie imieninowe w nowo nabytym domu w Lemanach
koło Szczytna. Jedziemy dwoma samochodami. Joasia z Tyszkami a Jola i ja jedziemy z Maowcami.
Przybywamy 15 minut przed umówioną godziną 12.00 Witamy się z gospodarzami i
rezydującymi gośćmi: Elżunią, Wandą Blinkiewicz,
Biłozorami Sławkiem i Ulą i Dratwami. Poznajemy sąsiadów Pająków.
Wkrótce pojawiają się Liwscy . Po zakąsce ekipa wyrusza poznać okolicę i
jezioro Lemańskie. Jest gorąco i duszno a my przez pola i chaszcze, spoceni,
ostatkiem sił, docieramy do jeziora. Znajdujemy nie zarośnięte miejsce do kąpieli. Za przewodników mieliśmy miłych
sąsiadów Pająków. Całej ekipy kąpią
się jedynie Zosia, Jola, Maowiec i ja. Droga powrotna była krótsza i mniej męcząca. Zastaliśmy
spóźnionych Januszków i Ciupciaka. Przyjęcie było
znakomite z wieloma rarytasami sztuki kulinarnej. Największą
niespodzianką były naleśniki ze szpinakiem i serem. Zostały zamówione w
ramach tzw. "kateringu” i przywiezione w kontenerze podobnym do pieca zasilającego
kaloryfery. Pająk był dumny z tego pomysłu. Andrzej zapytał Januszka, czy
czytał ostatnie wydanie znanego tygodnika i nie czekając na odpowiedź
wręczył obecnym kilka egzemplarzy tego
pisma. Po chwili oglądający zaczęli wić się ze śmiechu. Nie wiedzący o co
chodzi poczuli się nieswojo – co tak ucieszyło oglądających? Jak pismo doszło
do mnie przeczytałem na żółtym tle: „Czy geje są dobrymi Polakami? Str. 54.
To jeszcze nie było wystarczającym powodem do śmiechu. Jak się przypatrzyłem dokładniej tej okładce – poznałem Januszka
w kraciastych szortach w uścisku z Maowcem.
Oczywiście obaj nie mają żadnych tendencji do bycia gejami co jeszcze
bardziej rozbawiło towarzystwo. Tylko sąsiedzi Pająków byli zaszokowani w
jakim to towarzystwie się znaleźli!
Sąsiadka wcześniej, po wyjaśnieniach zrozumiała, że to kawał, natomiast jej
małżonek długo nie rozumiał o co chodzi i miał minę świadczącą, że
bardzo nie lubi odmieńców. Patrząc na
jego dezaprobatę robiło nam się jeszcze weselej. Przed zmrokiem wracamy pełni
wrażeń do Jury. Zdajemy sprawozdanie z
przyjęcia Marysi i Agajewiczom, których nie było na
spotkaniu. |