4 września , sobota

Przerwa w pisaniu  Kroniki wynikła z awarii ekranu laptopa.

.Komputer pracował, ale nie było widać co wyprawia. Teraz nie działa klawisz spacji, bo po rozpaczliwych próbach uleciała jakaś sprężynka. Biorę się  na ambicję i takluję Old Mana ,mojego finna (po raz pierwszy w tym sezonie !) . Pływam około 20 minut, później robi kółko Andrzej. Po obiedzie wypływa na dłuższy rejs Zbyszko. . Odwiedził akwen za „Przeczką”, zatokę Skonał i pobliże wsi Skorupki. Dziś do przystani przycumował Grzegorz na s/y Borka. Spędzamy miły wieczór w jego towarzystwie . Jest Jola, która przyjechała na weekend.  Klawisz spacji naprawiłem i na razie działa. Nie mam siły dalej pisać.  Jest 23 30. Spać!

 

5 września, niedziela

Jest nieco chłodniej, ale widok chmur  i pięknej zieleni cieszy oko mieszczucha. Wyciągamy na górę finna w cztery chłopa.  Na wodzie czuliśmy jak lekko płynie, ale droga na górę, na wózku, była ciężka...  Wózek ma małe kółka i jazda pod górę  jest bardzo trudna. Kółka zapadają się w podmokły  teren i może na saniach byłoby lżej.

 

6 września, poniedziałek

Rano Wyjeżdża Jola z Grzegorzem. Podrzucają Zbyszka do Probarku  gdzie odbiera samochód od lakiernika. Andrzej wyciągnął IgameII i zrobił przegląd  silnika u Natkańca w Mikołajkach. Cały dzień jest pełne zachmurzenie i  zimny wiatr. Wieczorem pada. Łapiemy deszczówkę.

 

9 września, czwartek

Dziś ujechały Agajewicze do Warszawy. Pogoda słoneczna, wieje silny wiatr z południa. Obserwujemy walkę z żywiołem niedoświadczonych  żeglarzy. Wieje około 5 B. Wieczorem odwiedza nas Witek Dębicki. Bardzo mu smakuje marmolada ze śliwek mojej roboty. Wzruszony jego pochwałami, daję mu słoik marmolady. Dotychczas wypracowałem 20 słoików. Śliwki już się skończyły. Cieszę się, że zdążyłem tyle ocalić i zagospodarować. Dziś zeszło z taśmy produkcyjnej ostatnie 6 słoików.

Wczoraj z Agajewiczami   byliśmy na imieninach u Maryli.  Było miło mimo ciasnoty pomieszczenia. Maryla serwowała duszone prawdziwki, które były o wiele smaczniejsze niż kozaki.

 

14 września,  wtorek

Nic nie działo, co warto by   upamiętnić. W  sobotę Zbyszko   pojechał  do Karwicy,  żeby pożeglować z synami.

  Z Grzegorzem postawiliśmy wspaniały płot przed Durobergerem. Przed niczym on nie chroni, bo można go obejść z  dwóch stron, ale wygląda po gospodarsku. Korzystamy z nieobecności Kierownictwa i korzystamy ze wspaniałego białego sedesu marki Gustavsberg.Tyko żeby nie zapomnieć w piątek usunąć ten  wstrętny, zimny plastikowy sedes,  bo ma być villjegiaturowo. Grzegorz  wypływa na szerokie wody. Ląduje na Rominku. Tuż przed zmrokiem, niespodziewanie zjawiają się Maowcy. Wieczór spędzamy  na rozmowach na różne tematy. 

 

15 września, środa.

Zbyszko  z Dyziem jadą do Warszawy. Jest paskudnie, pada deszcz i wieje. Zosia wyszła  na spacer  i przyniosła mnóstwo kozaków. Część kozaków nadziewam na druty do suszenia  a  resztę duszę. Zjadamy smaczny obiad składający się z zupy jarzynowej i duszonych grzybów. Przestało padać. Maowcy podnoszą kotwicę i udają się na jezioro Nidzkie. Zostaję sam. Smutno...  

Grzegorz podpłynął pod Mikołajki żeby być bliżej  Piszu.

 

16 września, czwartek

Po wysłuchaniu  radiu odcinka Dyzmy czytanego w dwójce  i po zjedzeniu śniadania,  postanowiłem poczytać w łóżeczku. Obudziła mnie komórka: jesteśmy pod drzwiami !.  A był to Marcin Jaxa-Rożen z załogą. Przypłynęli na s/y MAT. Przyjmuję ich winem z tutejszych porzeczek. Bez wizyty Marcina – nie można zaliczyć pobytu na Mazurach. Przypominam Marcinowi jego dewizę: „Trzeba  szanować starych przyjaciół, bo o nowych coraz trudniej”.  Z wizyty wypędza ich groźna chmura deszczowa. Z tej chmury nie padało, ale później było kilka obfitych ulew. Gotuję zupę jarzynową z zieleniny wyhodowanej w naszym ogródku. Duszę cztery grzyby, które wczoraj uszły naszej uwadze. Po 17 00 wypogadza się i spada temperatura. O 22 jest już 8 stopni. Jutro przyjedzie Jola. Czas na powolne zwijanie  infrastruktury. Jestem bez samochodu, który jest w Probarku w naprawie. Jutro przywiozą  mi do Jury naprawiony. To się nazywa serwis! Palę pod kuchnią. Grzyby schną i w domu ciepło.  W nocy przy bezchmurnym niebie, termometr zanotował 3.5 stopnia. Idzie zima.

 

17 września, piątek.

Sprzątam kuchnię , trzepię dywany i robię klar  w tempie alarmowym. Dla wprawy działam siekierą i na deser rozrąbuję duży, sękaty jesionowy pieniek. Postanawiam zrobić Najjaśniejszemu Kierownictwu (NK) przyjemność i palę w Jego piecu. Żeby polepszyć cug , konstruuję szyber   do kominka , który jest podłączony do komina z pieca NK. Dzięki szybrowi nie leci fałszywe powietrze i cug wyraźnie polepsza się. NK natychmiast po przyjeździe zabrało się za zajęcia upiększające Jurę. Wieczorem niebo rozpogadza się i spada temperatura.

 

19 września, niedziela

Jola całą sobotę przepracowała na świeżym powietrzu. Do Pani Eli  zostały wywiezione na przechowanie: zestawy talerzy, garnków i innych cennych klamotów. Na podwórku trawa skoszona, z pod kasztana liście zgarnięte i spalone. Wszystko robota Joli. Korzystam z obecności Joli i udaję się na zakupy do Rynu, potem przez Mierzejewo do Użranek na grób Teresy. Później wstępuję do Maryli. Tam odbieram korespondencję z Internetu. Była pora obiadowa więc pospieszyłem do domu. Codziennie z siostrą rozmawiam przez komórkę. Przed umówioną godziną łączności zaczynam szukać komórki. Jola pomaga szukać i dzwoni na mój numer. Nasłuchujemy  czy komórka skądś się nie  odezwie. Nic to nie dało. Mogłem zgubić komórkę na cmentarzu  przy wyrywaniu  chwastów albo zostawić  u Maryli. Postanowiłem tam pojechać i zapytać o komórkę. Na początku wsi, koło pensjonatu,  jedzie jakiś znajomy samochód z naprzeciwka.    Zatrzymaliśmy się  i okazało się, że Wojtek z Marylą i z moją komórką jadą do nas. Wojtek znalazł moją komórkę przy komputerze. Akurat spieszyli się na mszę do  Mikołajek. Postanowili potem przyjechać do nas. W czasie mszy, my dzwoniliśmy w poszukiwaniu komórki. Na szczęście Maryla miała ją w solidnej skórzanej torbie i dzwonienie było dość   stłumione. Wstąpili do nas, spróbowaliśmy młodego wina z czarnych porzeczek.

 

20-22 września, poniedziałek, wtorek, środa

Jola, jak zawsze, rano wyjeżdża do Jabłonny. Dzień spędzam na różnych pracach, przeważnie w kuchni. Przygotowuję kurze  udka do duszenia, potem smażę kotlety z mielonego mięsa. O receptę zapytałem Jolę gdy już wyjeżdżała. Kotlety udały się. Z każdej smażonej patelni próbkowałem czy są  dobre. Na obiad nabrałem ochoty dopiero o 18 00... Od rana była świetna pogoda dopiero po 14 00 zaczyna się chmurzyć. Groziło deszczem, ale nie padało. O 22 00 mało chmur, księżyc idzie do pełni, wiatr słaby z SW.  Na dobranoc, niestety sam, testuję wino czarno- porzeczkowe. Jest jeszcze słodkie, nie czuje się jego mocy, ale na pewno jest moczopędne. W południe i na podwieczorek raczę się kawą capucino. O 22 00 zmierzyłem ciśnienie. Było 215/116!  Przestraszyłem się Ratowałem się enarenalem 5 mG  pod język. Po godzinie spadło 185/96 później 163/93. W nocy często budziłem się i nie mogłem zasnąć. Następnego dnia ciśnienie było w normie. Piłem tyko herbatę z owoców leśnych. Ciśnienie spadło do 109/60, a najwyższe 140/70. Pogoda dobra, piękne chmury, w słońcu ciepło. Od Maryli dostałem małe gruszki i rajskie jabłuszka. Fabrykuję 6 słoiczków marmolady. Odsłuchuję na MP3 „Boże Igrzysko” Normana Davisa.  Duża frajda. MP3 dostałem jako zbiorowy prezent imieninowy od moich Przyjaciół. Bardzo trafiony prezent. Nawet domyśliłem się jak go używać. Mam nagrania z imienin. Niestety było mało śpiewania. Dziś nikogo  nie widziałem. Wieczorem rozmawiam z Grzegorzem. Jest na 137 kilometrze Narwi i z bratem objadają się rydzami.

 

23 września, czwartek

Od rana do wieczora niebo bez chmurki. Ciepło. 18 stopni. Robię wycieczkę pieszą z kijkami. Zaglądam na posesję Tomka.  Jest OK. Na trawniku wyrosły dwie olbrzymie purchawki o średnicy 40 cm. Pod  wieczór koszę trawę. Około 20 – pukanie do drzwi. Byli to Maowce, które  dziś od rana, z pod Sztynortu zwalczyły  przeciwne wiatry i dotarły do portu. Przynieśli wino „Casillero del  Diablo”. Serwuję marmoladę z małych gruszek. Pyszne są te małe gruszeczki po zawekowaniu!

 

25 września, sobota

Już drugi dzień wspaniałej pogody. Maowce z niesłychanym zainteresowaniem studiują książkę o leczeniu artretyzmu glukozaminą. Niedawno zaczęli brać glukozaminę, która dała nadzwyczajne rezultaty. Odpływają przed południem do Rynu, klarują łódkę i jadą do Warszawy. Na polu zaczął pracować traktor, który kosi chwasty. Wykosi naszą hodowlę wiesiołka! Wycinam dojrzałe badyle i ostrożnie, żeby nie wysypać nasion, chomikuję pod  stodołą Naprawiam drogę do wsi. Zasypuję głębokie koleiny w „Dołku Ciupciaka” i jeszcze w dwóch innych miejscach. Jest upalnie i nieźle spociłem się przy tej robocie. Nareszcie zatelefonował Zbyszko. Jest na Mazurach i późnym wieczorem przyjedzie z Dyziem  na rezydencję.

 

29 września, środa

Już drugi dzień paskudna pogoda. Dziś do tego dodało się zimno,  wiatr z NE i deszcz. Gospodarujemy ze Zbyszkiem. Wczoraj zrobił obfite zakupy w Rynie.  Duszę pierś kurczęcia i smażę schabowe. Napaliłem w piecu. Jest ujutnie i przy lekturze  nie marzniemy. Czytamy  dokładnie Rzepę. W domu wilgotność 90%..Zapowiadają bardzo zimną noc. Zbyszko przełamuje niechęć i postanawia zapalić pod piecykiem. Myślałem, że sobie jakoś poradzi, ale po godzinie , zaniepokojony, zaglądnąłem do pokoju Mazurskiego. Nic nie zobaczyłem, bo cały pokój był w bardzo gęstym dymie. Okazało się, że w twórczej desperacji zapalił szczypki w popielniku  i cały dym walił na pokój. Udzieliłem instrukcji i pokazałem, jak wiejskie przygłupy sprytnie podpalają w takim piecyku.

 

30 września, czwartek

ALARM! JUTRO PRZYJEŻDŻA Jola! Trzepiemy  „dywany” zamiatamy, sprzątamy. Zbyszko przycina krzaki bzów. Rano było trochę słońca, później zachmurzyło się i było ponuro. Temperatura powoli wzrasta od 4 stopni do 7  w południe. Na jeziorze pusto. Widziałem tylko jeden okręt. Żurawie  lecą na zachód w klasycznym uporządkowanym  kluczu. Żałuję, że nie zdążyłem ich sfotografować. Przesiewam nasiona wiesiołka i suszę nad blatem kuchni. A zebrało się tego około 5 litrów!.  Badyle po pierwszym wytrząsaniu, suszę i po kilku dniach znowu powtórzę wytrzęsiny. Najwyższe partie owocników są jeszcze zielone, dojrzewają. Posiadając tyle wiesiołka będę miał bardzo dobry cholesterol. Olej z wiesiołka jest w bardzo drogiej margarynie pt. benecol. 

 

 

Maj

 

Czerwiec

 

Lipiec

 

Sierpień

 

Wrzesień

 

Październik